Nawigacja
· Strona główna
· Nowohuckie Linki
· Fotohistorie
· Szukaj
· Dzielnice
· NH - Miejsce dobre do życia
W Głosie
 Felietony
 Miss Nowej Huty -
XXI edycja

 Nowohucianie
 Humor
 Prawnik radzi
Ostatnie artykuły
· [2025.05.30] Ryby in...
· [2025.05.30] Wybiera...
· [2025.05.30] Nie daj...
· [2025.05.23] Ryby in...
· [2025.05.23] Żegnają...
Ostatnio na forum
Najnowsze tematy
· Na sprzedaż działka ...
· Akcja poboru krwi
· Krótkie włosy - piel...
· Sekcja rekreacyjna G...
· TBS w nowej hucie?
Najciekawsze tematy
Brak tematów na forum
[2008.10.31] Bywa i tak (2)
Po fatalnym pogodowo i wędkarsko piątku, o którym pisałem w ubiegłym tygodniu, żona namówiła mnie na mały wyjazd poza Kraków. – Słuchaj, zapowiadają ładną sobotę na południu Polski. Posiedzimy trochę na wsi, skoczymy do Czchowa, pospacerujemy nad Dunajcem, wypijemy jakąś kawę nad jeziorem… - zachęcała do wyjazdu. Zgodziłem się. W sobotę rano pogoda istotnie wyglądała zachęcająco. Wyjechaliśmy po dziesiątej. Wieś przywitała nas słońcem. Zjedliśmy obiad i wczesnym popołudniem wybraliśmy nad zaporę w Czchowie. I tam doświadczyłem tego, co zwykle nazywamy piękną polską jesienią. Słońce, brak wiatru, bezchmurne, ciemnoniebieskie niebo widoczne zza drzew okolicznych lasów, które pyszniły się wszystkimi barwami jesieni: żółcią, pomarańczem, złotem, brązem, czerwienią, ciemną zielenią… A widok ten odbijał się na dodatek w spokojnej tafli czchowskiego jeziora. Stojąc na szczycie zapory przez chwilę patrzyliśmy jak woda przelewa się przez jedną z podniesionych, żelaznych, masywnych zapór tej budowli. A w dole, kilkanaście metrów niżej, spokojnie płynął Dunajec. Na prawym i lewym brzegu rzeki dostrzegłem kilku wędkarzy. Prawie wszyscy łowili na grunt. Tylko z brzegu po lewej stronie ktoś rzucał blachą. Wreszcie nie wytrzymałem. – Słuchaj – zwróciłem się do żony. - Posiedź z godzinkę na kawie, a ja trochę porzucam blachą. Musiałem mieć nieźle błagalną minę, bo żona nie robiła problemów. – Dobrze, wracamy pod Taurusa (tak nazywa się bar nad samym Dunajcem, przy polu namiotowym). Stawiasz mi kawę, i przez godzinę możesz zostawić mnie samą.
Wróciliśmy na parking. Z bagażnika wyjąłem spinningówkę i zszedłem nad brzeg. Zacząłem systematycznie obrzucać wodę niewielką srebrną wahadłówką. Po kilku minutach przeniosłem się kawałek w dół rzeki i znów zaczęło się obrzucanie wody. Za którymś razem rzuciłem obok widocznego na wodzie zawirowania. Ściągałem blachę niespiesznie. I w pewnym momencie poczułem uderzenie. Jakby ktoś szarpnął wędziskiem. Tak, jakaś ryba złapała metalową przynętę. Zacząłem ściągać. Ryba próbowała uciekać, raz w prawo, po chwili w lewo. Ale opór nie był zbyt gwałtowny. Wiedziałem, że nie zaczepił się jakiś potwór. Po kilku minutach ryba wyraźnie osłabła i zacząłem ściągać ją w kierunku brzegu. Gdy była z półtora metra od brzegu zobaczyłem srebrny grzbiet. Nie była to ani szczupak, ani sandacz. W podbieraku zobaczyłem klasycznego klenia. Na szczęście nie zahaczył się głęboko. Bez trudu wyjąłem kotwiczkę z jego pyska. Nie był duży. Mierzy trzydzieści sześć centymetrów. Chwilę popatrzyłem i… wpuściłem go z powrotem do wody. Teraz mogłem wrócić do raczącej się kawą żony. Gdy opowiedziałem jej o kleniu, odniosłem wrażenie, że nie uwierzyła. Cóż, taka dola wędkarza. Nawet własna żona czasami nie wierzy w nasz sukces, gdy złowionej ryby nie zobaczy na własne oczy..
Jakub Kleń
 
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)
Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".
Logowanie
Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło
Reklama


Wygenerowano w sekund: 0.07 31,201,711 unikalnych wizyt