Rok 2008 jest o tyle niezwykły, że w czasie jego trwania nie odbywają się żadne wybory. Przypomnijmy: w roku 2005 mieliśmy wybory prezydenckie i parlamentarne, w 2006 wybory samorządowe, a w 2007 znów parlamentarne, przyspieszone o dwa lata, z kolei w 2009 odbędą się wybory do europarlamentu, w 2010 wybory prezydenckie oraz samorządowe, a w 2011 – wybory parlamentarne. O ile oczywiście nie nastąpi jakieś niespodziewane przyspieszenie terminów.
A jednak i w tym roku zdarzyły się wybory, tyle tylko, że na małą skalę. W minioną niedzielę w województwie podkarpackim odbyły się wybory uzupełniające do Senatu, spowodowane śmiercią senatora Andrzeja Mazurkiewicza. Na sporym obszarze, od Jarosławia poprzez Przemyśl, Sanok i Krosno, aż po Jasło i Brzozów, wszystkie ważniejsze ugrupowania stoczyły zawziętą walkę, traktowaną jako ważny sprawdzian społecznego poparcia.
Podkarpacie to teren szczególny, na którym prawica zawsze odnosiła sukcesy. Tym razem spodziewano się jednak, że wobec do niedawna miażdżącej przewagi Platformy Obywatelskiej nad innymi ugrupowaniami, Prawo i Sprawiedliwość nawet tu nie może liczyć na zwycięstwo. Tym bardziej, że w ciągu ostatnich kilku tygodni Podkarpacie odwiedzali zarówno premier Tusk (otwierał boisko, które podobno już następnego dnia zostało zamknięte), marszałek Komorowski, jak i wielu ministrów i działaczy Platformy. Dla równowagi trzeba dodać, że do Przemyśla, Krosna i innych miast regionu przyjeżdżali także najbardziej znani politycy PiS.
Wynik okazał się zaskakujący, zarówno dla mediów, jak i dla zainteresowanych partii. Stanisław Zając, kandydat PiS, zdobył 47,9 procent głosów, natomiast Maciej Lewicki, lekarz i radny wojewódzki, kandydat PO – zaledwie 26,2 procent. Takiej klęski Platformy nikt się nie spodziewał. Tym bardziej, że działacze PO mieli nadzieję, że część głosów PiS odbierze Marek Jurek, były marszałek Sejmu, który jednak – korzystając z poparcia niektórych hierarchów Kościoła (ale nie większości miejscowego duchowieństwa), uzyskał jedynie 12,6 procent głosów.
O mandat senatora usiłowali też walczyć politycy innych ugrupowań. Andrzej Lepper, lider Samoobrony, uzyskał zaledwie 4 procent poparcia, wyniki pozostałych (np. Zygmunta Wrzodaka czy detektywa Rutkowskiego) mieściły się w granicach błędu statystycznego. Szczególny blamaż przypadł w udziale Lidze Polskich Rodzin, której kandydat, były wiceminister Mirosław Orzechowski, osiągnął kompromitujący rezultat 0,4 procent głosów.
Po wyborach działacze PO narzekali na niską frekwencję (12,2 procent) i twierdzili, że gdyby do wyborów poszło 30 procent, to Platforma miałaby pewne zwycięstwo. Oczywiście, można tak gdybać, problem w tym, że w rzeczywistości liczba wyborców PO gwałtownie stopniała.
Zwycięstwo PiS na Podkarpaciu ma przede wszystkim efekt psychologiczny. Okazuje się, że sondaże nie są tak wiarygodne, jak niektórzy uważają. Okazuje się, że oprócz kontynuowanej nadal krytyki PiS, wyborcy chcieliby zobaczyć jakiekolwiek pozytywne efekty rządów Platformy. A tych niestety nie widać. Podkarpacie pokazało, że nastroje ulegają radykalnej zmianie, co w skali całego kraju zapewne już jesienią będzie wyraźnie widoczne.
Ryszard Terlecki
· Napisane przez Administrator
dnia June 26 2008
1326 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".