Przez kilka ostatnich tygodni wielu Polaków śledziło to, co działo się pomiędzy Grecją i bogatymi krajami Unii Europejskiej (z Niemcami w roli głównej). Wielu komentatorów podkreśla, że starająca się o finansową pomoc Grecja została przez Niemców upokorzona – za oferowaną pomoc musiała zgodzić się na utratę dużych obszarów swojej suwerenności (piszę: przez Niemców, bo Niemcy grały w prowadzonych rozmowach pierwsze skrzypce).
Dlaczego o tej sprawie wspominam na łamach typowo lokalnej gazety? Bo dobrze jest uczyć się, nawet lokalnie, na cudzych błędach. Greckie władze, w dużej mierze skorumpowane, przez lata zaciągały „korzystne” kredyty, głównie w niemieckich i francuskich bankach. Za te pieniądze mogły swoim obywatelom zafundować godziwe warunki egzystencji. Problem zaczął się wraz z europejskim kryzysem, a nastroje podgrzało przejęcie władzy przez lewicę. W efekcie zachodni wierzyciele powiedzieli: stop, żądając radykalnych reform i spłaty zobowiązań. A wtedy, jak w ubiegłym tygodniu pokazały brukselskie negocjacje, skończyła się europejska solidarność, a zaczęła męska rozmowa o długach – dokładnie taka, jak u nas wyglądają rozmowy nie spłacających zobowiązań kredytobiorców z bankiem albo komornikami. Wtedy nie ma sentymentów.
Lekcja jest z tego dla nas, Polaków, taka. Otóż, po pierwsze: zachodnie banki udzielające kredytów (czy to indywidualnym klientom, czy państwom), to nie stowarzyszenia dobrych wujków. Nawet, gdyby obiecywali półdarmowe góry złota. A po drugie: niemiecki rząd będzie za swoimi bankami stał murem. Bo taki jest niemiecki interes. Kto w Polsce tego nie rozumie, nie powinien zajmować się polityką – zwłaszcza tą, na szczeblu krajowym.
Jan L. FRANCZYK
· Napisane przez Administrator
dnia July 24 2015
1064 czytań ·
Ten serwis używa cookies i podobnych technologii (brak zmiany ustawienia przeglądarki oznacza zgodę na to)Prezentowane na stronie internetowej informacje stanowią tylko część materiałów, które w całości znaleźć można w wersji drukowanej "Głosu - Tygodnika Nowohuckiego".