[2009.08.27] „Zielona ryba” z Zesławic
Dodane przez Administrator dnia 27/08/2009 21:36:27
W ubiegły piątek, z dwójką kolegów wybrałem się świtem do Zesławic. Wyruszyliśmy około piątej rano, gdy było jeszcze ciemno. Wschód słońca powitaliśmy nad zesławickim zalewem. Pierwsze promienie, które padły na parującą taflę wody, wyglądały jak z bajki. - Żeby jeszcze tylko ryby chciały brać – rozmarzył się Andrzej. Nad wodą było już czterech wędkarzy, od których dowiedzieliśmy się, że dzień wcześniej ryby praktycznie nie brały. I wyglądało na to, że piątek będzie podobny. Razem mieliśmy sześć kijów, na których zadyndały różne przynęty – od rosówki, przez białe i czerwone robaki po makaron. Taka, dość szeroka paleta przynęt, zwiększała nasze szanse. Wkrótce Andrzej na makaron złowił dwa niewielkie leszczyki. Ja miałem praktycznie tylko jedno branie. Około godziny siódmej bombka nagle drgnęła. Uniosła się lekko pod kij, po chwili lekko opadła i znów zaczęła piąć się powoli w górę. Wtedy zaciąłem. Gdy moją zdobycz podholowałem niemal pod sam brzeg, zaczęła gwałtownie szamotać się. Nie była jednak zbyt wielka i bez trudu wyciągnąłem ją na brzeg. Początkowo myślałem, że to karaś, ale na brzegu zorientowałem się, że to lin. Miał dwadzieścia siedem centymetrów długości. Wziął na pęczek czerwonych robaków. Był po prostu piękny. Krępy w budowie, w kolorze zielonkawo-miedzianym. - Zielona ryba – powiedział Leszek. – Jaka zielona ryba? – spytałem, nie bardzo wiedząc o co chodzi. – W tym roku spędzałem urlop nad jeziorem Białym, niedaleko Włodawy nad Bugiem. Tam w restauracji zamówiłem smażonego lina. Kelnerka powiedziała mi, że u nich na lina mówią „zielona ryba” – wyjaśnił.
A ja, mojej „zielonej rybie”, chociaż przekroczyła wymiar ochronny (25 centymetrów), dałem tylko buzi i posłałem ją z powrotem do wody. Niech rośnie.
Jakub Kleń

Gdy biorą tylko małe leszczyki-żyletki, lin – nawet niewielki – cieszy podwójnie.