W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku w Polsce wprowadzony został stan wojenny – 30 LAT TEMU W NOWEJ HUCIE
Dodane przez Administrator dnia 08/12/2011 19:31:58
O tym, że na terytorium całego kraju wprowadzony został stan wojenny, mieszkańcy Polski dowiedzieli się z radia i telewizji słuchając w niedzielę rano 13 grudnia przemówienia generała Wojciecha Jaruzelskiego. Ale tysiące Polaków dowiedziało się o tym fakcie kilka godzin wcześniej – gdy do ich mieszkań, krótko po północy, zawitali esbecy i milicjanci z nakazami internowania.


17 grudnia 1981 r. Koncentracja sił ZOMO przed bramą główną ówczesnej Huty im. Lenina.
Fot. Krzysztof Bobela

Treść rozszerzona
Przypomnijmy, jak te pierwsze godziny i dni stanu wojennego wyglądały w Nowej Hucie. Posłużymy się wspomnieniami tych, którzy wówczas znaleźli się w centrum tamtych dramatycznych wydarzeń.
Kiedy zapukano do drzwi
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek. Było 30 minut po północy. Leżałem nieruchomo. Może pójdzie. Trochę za późna pora jak na wizytę. Byłem zmęczony i nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy ze znajomymi. Po chwili pukanie powtórzyło się. Było już bardziej natarczywe. Trudno. Wstałem, by sprawdzić, komu tak bardzo zależy na spotkaniu ze mną. Nie chciałem też, by pukanie obudziło śpiących w drugim pokoju rodziców.
- Kto tam?
- Proszę otworzyć. Milicja! – usłyszałem w odpowiedzi.
Tego się nie spodziewałem. O tej porze milicja?
- O co chodzi?
- Proszę otworzyć.
- Ale o co chodzi? – powtórzyłem pytanie.
Głos zza drzwi powtarzał jak zacięta płyta:
- Proszę otworzyć.
Oznajmiłem, że nie zamierzam nikogo wpuszczać do mieszkania. Przecież jest środek nocy.
- Jeśli macie jakąś sprawę, przyjdźcie rano. Zresztą skąd mogę mieć gwarancję – mówiłem, trochę już zdenerwowany – że naprawdę jesteście z milicji? Może jesteście zwykłymi złodziejami. Przyjdźcie rano. Wtedy będziemy rozmawiać.
- Proszę pana, niech pan popatrzy przez okno, to się pan przekona, że jesteśmy z milicji.
Podszedłem do okna. Faktycznie. Pod dwoma oknami mojego mieszkania stało dwóch umundurowanych milicjantów. Ewentualna ucieczka przez okno odpadała. Zastanawiałem się, o co może im chodzić? Dlaczego przyszli w nocy do etatowego pracownika regionalnej „Solidarności”, przecież jutro, z samego rana, wokół całej sprawy narobię sporego szumu. Prowokacja? Czy chodzi o coś innego? Najgorsze było to, że mieszkanie nie było „czyste”. Parę godzin wcześniej Wojtek Sukiennik przyniósł mi walizkę i plecak pełne „Wojny z Rosją o niepodległość” i kolejnego numeru „Krzyża Nowohuckiego”. Ponad 3000 egzemplarzy, które w poniedziałek miałem zanieść do punktu kolportażu. Wróciłem pod drzwi, nadal próbując przekonać milicję, że ich pukanie nie ma najmniejszego sensu, gdyż i tak nie zostaną wpuszczeni do mieszkania.
- Jeśli tak bardzo wam zależy, poczekajcie pod drzwiami do rana – dodałem.
Zza drzwi dochodził przytłumiony szept kilku mężczyzn. Po chwili usłyszałem, że odchodzą. Przyjdą rano – pomyślałem – i zacząłem zastanawiać się co zrobić z książkami? Chęć do spania minęła. Zaparzyłem filiżankę kawy i zacząłem zastanawiać się, o co w ty wszystkim chodzi. Nie rozmyślałem zbyt długo. Po 15 minutach znów usłyszałem pukanie, a po chwili głos:
- Proszę otworzyć. W przeciwnym razie wyłamiemy drzwi!
- Proszę przyjść rano – powtarzałem uparcie.
Gdy usłyszałem uderzenie metalowego łomu, wiedziałem, że żarty się skończyły. Otwarłem okno i zacząłem krzyczeć: ratunku, bandyci… W ciszy nocnej mój głos powinien być dobrze słyszany przynajmniej w połowie osiedla. Krzyczałem, że jestem członkiem „Solidarności”, że proszę, by ktoś zatelefonował do Regionu… W tym czasie milicja, chyba nic sobie nie robiąc z moich krzyków, pracowała systematycznie. Drzwi trzeszczały coraz bardziej. Po całym mieszkaniu rozchodził się odgłos uderzeń metalu o drzewo. Rodzice obudzili się. Nie spała także moja czternastoletnia siostra. Byli przerażeni. Po kilku minutach drzwi z hukiem otwarły się i do mieszkania wpadło czterech cywilów. Dwóch trzymało w pogotowiu pojemniki z gazem łzawiącym. Jeden z nich krzyknął:
- Nie ruszać się! Oddać broń!
Gdy zobaczyli, że rzucam się na nich z nożem, ani nie wyciągam pistoletu maszynowego, uspokoili się.
- Słucham, o co chodzi? Spytałem.
Dopiero teraz, po wyłamaniu drzwi, jeden z nich wyciągnął jakąś kartkę. Podał mi ją mówiąc:
- Dzisiaj w nocy został wprowadzony stan wojenny na terenie całego kraju. Jest pan internowany. Proszę się ubrać.
Tę samą informację zawierała podana mi kartka. Przeczytałem, że decyzją komendanta wojewódzkiego MO w Krakowie zostaję internowany. W uzasadnieniu podano, że moja osoba stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju. Miejsce odosobnienia: Wiśnicz Nowy. (…) Był 13 grudnia 1981 roku, godzina 1.00 w nocy.
Nie miałem żadnych szans ucieczki. W pokoju znajdowało się czterech pracowników Służby Bezpieczeństwa. Dwóch milicjantów stało pod oknami. Zacząłem się ubierać. Pożegnałem rodziców, informując ich o wprowadzonym stanie wojennym. Ucałowałem siostrę… Założono mi kajdanki i wyprowadzono z mieszkania.
Jan L. Franczyk
Fragment wspomnień, które w całości opublikowane zostały w książce ks. Władysława Palmowskiego, Był taki czas, wydanej w Krakowie w roku 2001.

W cieniu „Arki Pana”
15 grudnia przy głównej bramie zorganizowano wiec całej załogi. Strajkowały między innymi wydziały: zgniatacz, mechaniczny, odlewania, stalowania martenowska i konwertorowa, walcownie: blach karoseryjnych, rur, zimna, drobna, gorąca, taśm. Wtedy też doszło do spotkania przewodniczącego komitetu strajkowego huty Mieczysława Gila z komisarzem wojskowym płk. Mazurkiewiczem. Ten drugi nakłaniał nas, byśmy wrócili do pracy, my jednak uzależniliśmy to od spełnienia naszych postulatów: odwołania stanu wojennego i zwolnienia wszystkich internowanych. Komisarz groził, że strajk zostanie rozbity, że będą aresztowania. Odpowiedzieliśmy, iż się nie boimy. Nieuchronnej pacyfikacji byliśmy świadomi już od 14 grudnia. Około godziny 23 koledzy, którzy obserwowali sytuację z dachów, dali znać o ruchach kolumn wojska i milicji wokół kombinatu.
(…)
Spodziewając się ataku, jeszcze 15 grudnia między godziną 17 a 19 uruchomiliśmy wszystkie suwnice. Ustawiliśmy je obok bram i dodatkowo obstawiliśmy stalowymi kręgami (każdy ważył od kilkunastu do 20 ton). Głównej bramy nie udało się dokładnie zabezpieczyć i właśnie ona została rozbita przez milicyjnego skota. Na zewnątrz, przy bramie nr 3, obstawiliśmy tory załadowanymi wagonami i przez tę bramę nie weszli. Rozwalili za to tę przy Wydziale Transportowym, blokowaną tylko wrakami samochodów, dla czołgów nie stanowiło to jednak problemu.
KS (Komitet Strajowy - przyp. red.) HiL uchwalił, że w razie wkroczenia milicji mamy od razu zdjąć z rąk biało-czerwone opaski. Zakładaliśmy tylko bierny opór, mieliśmy chwycić się za ręce i śpiewać. Gdy zomowcy wdarli się do środka, staliśmy w hali. Oni natychmiast ustawili się szeregiem naprzeciwko nas. Sądzę, że przed akcją zażyli jakieś środki, nie zachowywali się bowiem normalnie. Wezwali kierownika do ujawnienia składu komitetu strajkowego, ale on odmówił. Kilku zomowców zniszczyło ołtarz ustawiony na wózkach i podeptało flagę. Nie doszło do ogólnego pałowania, ale bili w zaułkach pojedyncze osoby. Dowodzący oficer miał dokładny spis członków komitetu strajkowego (później okazało się, że jeden z zatrudnionych na wydziale poszedł do pracy w SB). Wyczytywał ludzi, lecz nikt się nie zgłaszał. Jeden z członków KS, Wiesław Mazurkiewicz, nie zdjął biało-czerwonej opaski i jego zabrali pierwszego. Po nim Józefa Machowskiego, który stał w pierwszym szeregu i głośno mówił, co o nich myśli.
Stanisław Malara
Fragment wspomnień, które w całości opublikowane zostały w książce Świadectwa stanu wojennego wydanej przez Instytut Pamięci Narodowej w Warszawie w roku 2001.


A potem było…
Czołgi wdarły się do huty burząc mury i bramy. Kilka chwil wcześniej powiedziałem ludziom na wiecu, że wojsko jest z nami. Ale nie było.
Tanki torowały drogę wojsku, zomowcom i milicjantom. Na końcu – bezpieka. Drogę tarasowały wagony kolejowe, które musieli rozpinać, więc upłynęło kilka kwadransów nim osiągnęli cel. Był czas na spakowanie rzeczy osobistych i pożegnanie z kolegami. Janek – druh na dobre i złe, ewakuuje się wraz ze mną kanałami. B.B. (Barbara Bilik – przyp. red.), nauczycielka z Zarządu Regionu Małopolska, ubrana w mój roboczy hełm i watówkę wtapia się w tłum – jak wielu innych, którzy schronili się w hucie przed internowaniem.
Na kamiennej posadzce w łaźni płoną dokumenty nagromadzone przez 16 miesięcy w mojej szafce. Czekam do końca, aż dopalą się pliki deklaracji przystąpienia do Klubów Samorządnej Rzeczpospolitej „Wolność – Sprawiedliwość – Niepodległość”. Kilkaset osób z Huty podpisało własnoręcznie gotowość podjęcia działalności politycznej w tych klubach i gdyby deklaracje wpadły teraz ręce bezpieki, byłaby niezła jatka.
Idąc przez halę rozdaję najnowszy komunikat z wieczornego posiedzenia Komitetu Strajkowego: „… nie chcemy ofiar, więc stosujemy wyłącznie opór bierny…, jednocześnie zobowiązuje się wszystkich członków Związku do podjęcia działalności w warunkach konspiracyjnych”.
Po zejściu do kanałów – lodowata niespodzianka. Okazuje się, że ktoś odkręcił wodę na samotoki. Nasze ubrania są już po chwili doszczętnie przemoczone. Na dodatek nie palą się światła. Rozmokłe buty grzęzną w grubej warstwie mazi zalegającej dno. Bóg jeden wie, czy w tym stanie uda się dokądkolwiek dojść.
Stanisław Handzlik
Fragment wspomnień, które w całości opublikowane zostały w książce ks. Władysława Palmowskiego, Był taki czas, wydanej w Krakowie w roku 2001.