Działalność charytatywna, to wymóg Ewangelii.
Dodane przez Administrator dnia 10/04/2009 12:27:14
Wy dajcie im jeść
Działalność charytatywna, to wymóg Ewangelii.

Parafia św. Brata Alberta na os. Dywizjonu 303 obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia. Patron, jakim jest Święty Brat Albert - Adam Chmielowski, zobowiązuje do szczególnego traktowania ludzi biednych i potrzebujących. Dlatego w tej parafii tak ważną rolę odgrywa działalność charytatywna.


Każda parafia ma swoją historię, którą piszą swoim życiem ludzie do niej należący. Każdy świecki, każdy kapłan, każda działająca przy parafii siostra zakonna wpisują się w tą historię swoim życiem. Są jednak osoby zupełnie wyjątkowe, które nie tylko wtrącają swoje „trzy grosze”, ale na zawsze zmieniają bieg historii, bez których życie danej parafii wyglądałoby zupełnie inaczej. Parafia św. Brata Alberta od zawsze i na zawsze kojarzona będzie z księdzem prałatem Janem Bielańskim. Ten wyjątkowy kapłan i wyjątkowy człowiek otrzymał w 2007 r. tytuł Nowohucianina Roku. W uzasadnieniu tego wyróżnienia czytamy „tytuł ten został nadany w uznaniu za dotychczasowe działania Księdza Prałata, na rzecz społeczności Nowej Huty, na którą złożyły się, m.in. kapłańska i patriotyczna postawa Księdza (...) oraz wieloletnia działalność charytatywna Księdza na rzecz ubogich i słabych”. Trzeba, bowiem przyznać, że wśród licznych działań, jakie ks. prałat Jan Bielański podejmował podczas swojej trwającej już 45 lat posługi kapłańskiej, działania na rzecz biednych były zawsze na jednym z czołowych miejsc. W trwającej już ćwierć wieku historii tej nowohuckiej parafii, to on zapoczątkował rozdział pt. „działalność charytatywna”. I chociaż dziś wpisują się w niego kolejne osoby, początki oraz to, co przez dwadzieścia parę lat zrobił dla chorych i potrzebujących na zawsze zmieniło obraz tego miejsca.


Agnieszka Łoś: Jest tyle rodzajów posługi, które może podjąć kapłan, dlaczego zdecydował się ksiądz na działalność charytatywną?
Ks. prałat Jan Bielański: Każdy ksiądz jest przeznaczony do dwóch rzeczy: głosić dobrą nowinę (ewangelię) i sprawować sakramenty to podstawowa posługa. Każdy kapłan stara się też pomagać biednym i potrzebującym. Działalność charytatywna to wymóg Ewangelii - uczynki miłosierdzia. „Biednych zawsze u siebie mieć będziecie”- powiedział Pan Jezus i mówił jeszcze: „coście uczynili jednemu z tych braci moich najmniejszych mnieście uczynili”. Kościół ma służyć, nie rządzić, nie kierować, ale przede wszystkim służyć. I wszyscy - kapłani i świeccy - jesteśmy do tej służby powołani.

AŁ: Będę się upierać, że to, co robi ksiądz jest wyjątkowe. Nie każdy proboszcz przewozi swoim prywatnym samochodem tony żywności dla swoich parafian. Nie każdy chodzi z nimi do apteki, żeby wykupić dla nich leki.
Ks. J. Bielański: Przyczyniło się do tego na pewno i to miejsce i ten wyjątkowy Święty, jakim jest Brat Adam Chmielowski, który swoim życiem pokazał, że służba Chrystusowi w drugim człowieku jest nadrzędnym celem w życiu każdego chrześcijanina. Bez względu na to, czy jest kapłanem, zakonnicą czy świeckim. Chciałem podjąć działania, pod którymi podpisałby się Brat Albert. Prawdą też jest, że w mojej naturze tkwi przekonanie, że dobrze jest komuś pomóc. Miłość Boga i bliźniego to najważniejsze przykazanie. Z tego będziemy sądzeni, z miłości właśnie. Byłem głodny, spragniony, chory powie Jezus i zapyta: jak mnie potraktowałeś, czy pomogłeś mi w drugim człowieku?

AŁ: Jak zatem przez te 20 lat swojej posługi w tej parafii pomagał ksiądz swoim parafianom?
Ks. J. Bielański :Przede wszystkim zaznaczyć trzeba, że to nie ja sam pomagałem biednym, a wszyscy, którzy zaangażowali się w działalność charytatywną naszej parafii. Przez te wszystkie lata przewinęło się tych osób naprawdę sporo. A co do działań, wymieniłbym następujące: najpierw powiem o pomocy dla dzieci, bo one są zawsze najmniej winne swojej biedy - dofinansowanie obiadów dla dzieci w szkołach, kolonie, zielone szkoły, letnie obozy, dofinansowanie do zakupu podręczników, organizacja parafialnej świetlicy gdzie otrzymują pomoc w nauce, parafialny klub sportowy. Pomagamy wszystkim biednym, nie tylko dzieciom. Osoby potrzebujące zawsze otrzymywały pomoc w naszej parafii. Zdarzało się, że do kancelarii przychodzili ludzie prosząc o wsparcie finansowe i często je otrzymywali. Oczywiście, jeśli prośba była uzasadniona. Bywa, że przychodzą po pomoc różni naciągacze, ale nie jest ich wielu i właściwie łatwo ich poznać. Kiedy od proszącego czuć było alkohol zawsze odmawiałem pomocy. Jeśli miał na alkohol, to niech po pieniądze na chleb nie przychodzi. Zresztą wyznaję zasadę, że lepiej czasem dać się naciągnąć niż skrzywdzić faktycznie potrzebującego. Kiedy ktoś przychodził po pieniądze na leki na początku kazałem tylko pokazywać receptę, ale potem zdarzało mi się, że chodziłem z nimi do apteki i płaciłem za ich lekarstwa, tak dla pewności i spokoju sumienia, że rzeczywiście daję pieniądze na leki. Zdarzało się również, że przychodził ktoś, komu brakowało na czynsz, zalegał w spółdzielni groziła mu eksmisja. Jedną z takich rodzin przyprowadziła kiedyś do mnie pani Zofia Ziarkowska, nasza parafianka, radna Dzielnicy XVI. Pamiętam, że chodziło wtedy o znaczną kwotę, to było ponad 200 zł, ale pomogliśmy im.

AŁ: Wiem, że działalność charytatywna księdza to nie tylko pomoc finansowa. Co to było z tymi serami?
Ks. J. Bielański: Była taka akcja. Prowadziliśmy ją przez kilka lat, zawsze na jesieni. To była podwójna pomoc dla naszych parafian i dla rolników, którzy mieszkali pod Turbaczem w dorzeczu Raby. Jest to teren ekologicznie czysty. Więc parafia raz w miesiącu robiła tam zakupy: masło, ser, jajka, miód itp. Dobre czyste ekologicznie produkty, bez tej całej chemii. Ta akcja miała być taką „witaminizacją”. Rozdawaliśmy te produkty w każdy czwarty piątek miesiąca najbiedniejszym z naszej parafii, chcieliśmy, żeby i oni mieli trochę dobrej, zdrowej żywności, zwłaszcza dla dzieci. Pilnowaliśmy, aby te produkty trafiały rzeczywiście do najuboższych: samotnych, chorych, emerytów, matek samotnie wychowujących dzieci, bezrobotnych. Zakupów dokonywaliśmy za składek do puszek dla ubogich, to były zakupy robione hurtem, więc płaciliśmy taniej. Tak naprawdę ta akcja to były same korzyści, rolnicy mieli zbyt na miejscu, a my mieliśmy niedrogie i zdrowe produkty.

AŁ: No tak, ale same one stamtąd do nas nie trafiły. Ksiądz naprawdę przywoził je własnym samochodem?
Ks. J. Bielański: Kupowaliśmy też w innych miejscach np. w Węgrzcach, jabłka, ziemniaki, ćwikłę, marchew. Ten towar przywozili nam gospodarze własnym samochodem ciężarowym. W sumie to były całe tony. Przy ładunku i rozładunku trzeba się było nieraz porządnie spocić. Przy tej akcji naprawdę porządnie zmęczyłem, ale muszę wyznać, że mnie to bardzo cieszyło. A odpowiadając na pytanie, tak to prawda, że sam jeździłem prywatnym samochodem po te produkty nabiałowe i miód, w okolice Poręby Wielkiej, ale nie widziałem w tym nic nadzwyczajnego.

AŁ: A „Stół Świętego Brata Alberta”? Czy te akcje były ze sobą powiązane?
Ks. J. Bielański: Nie. Akcja „Stół Świętego Brata Alberta” to coś zupełnie innego. Raz w miesiącu, w piątek, bogatsi parafianie przynoszą do naszego kościoła dary, które są po mszach świętych rozdawane ubogim. Są to takie produkty jak cukier, ryż, makarony, herbata, parafia się do tego dokłada. Jest to taki wyraz solidarności międzyludzkiej. W każdej parafii, a zwłaszcza w tej, która za patrona ma takiego świętego jak Brat Albert, ludzie powinni troszczyć się o „swoich biednych”.

AŁ: Właśnie, a czemu akurat Święty Brat Albert jest patronem waszej parafii? Jak to się stało, że wybór padł na niego?
Ks. J. Bielański: Już kiedyś o tym mówiłem, ale mogę powtórzyć. Nikt nam tego świętego nie narzucał, to był mój wybór. Mnie się Święty Brat Albert bardzo podoba. To najuboższy święty w Krakowie. Taki ubogi, a taki bogaty jednocześnie. Tyle miał do rozdania, całego siebie! Umiał kochać i co ważne umiał też pokazać innym jak należy kochać Boga, ludzi i Ojczyznę. Żył i mieszkał tu w Krakowie, przez co jest nam jeszcze bliższy, taki zwyczajny i taki niezwykły jednocześnie.

AŁ: Czy ludzie, którzy do tej parafii należą, czują się „spadkobiercami Brata Alberta”? Czy chętnie włączają się w działania na rzecz ubogich? Jak liczny jest zespół charytatywny?
Ks. J. Bielański: Zespół charytatywny liczył maksymalnie 17 osób, ale w działalność charytatywną włączają się nie tylko członkowie tego zespołu. Paczki świąteczne po domach roznoszą ministranci, harcerze. Kiedy trzeba stanąć pod kościołem z puszkami włączają się dodatkowe osoby, Róże Różańcowe, młodzież oazowa, Rycerstwo Niepokalanej, a szczególnie czciciele Serca Jezusowego. Tak naprawdę w działania charytatywne w naszej parafii włączają się wszystkie działające przy parafii grupy. Dla nas bardzo ważne jest, że osoby, najmocniej zaangażowane w zespół charytatywny: Krystyna Parzelska, Zofia Grzybek i Joanna Pajdo, dbają również o swoją formację wewnętrzną. Jeżdżą na rekolekcje, uczestniczą w miarę możliwości w codziennej Mszy Świętej. Osobista formacja jest bardzo ważna i nie wolno o niej zapominać.

AŁ: Patrząc na naszą dzielnicę z perspektywy tylu lat, czy może ksiądz powiedzieć, że ludzie biednych jest w Nowej Hucie coraz więcej? Czy obszar biedy się powiększa?
Ks. J. Bielański: Bieda zawsze była, jest i będzie. Prawdą jest, że nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego ilu jest wokół nas potrzebujących. Nam kapłanom często oczy otwiera kolęda. Spotykamy podczas tych wizyt ludzi, którzy muszą samotnie wyżyć za 700 zł. To praktycznie niemożliwe. W dzisiejszych czasach bardzo drogie są leki. Kiedy w domu, gdzie nie ma dużo pieniędzy, pojawia się choroba to już jest duży problem. Jest też problem innej biedy, mówię tu o braku bliskich, bo samotność to też bieda. A ludzi samotnych jest coraz więcej.

AŁ: Czy walczycie również z tym rodzajem biedy?
Ks. J. Bielański: Staramy się. Są Wigilie dla samotnych, podczas których nie tylko można zjeść wigilijne potrawy, ale także wspólnie połamać się opłatkiem czy zaśpiewać kolędy. Życie jednak nie jest takie proste. Przychodzą na te spotkania zasadniczo samotni. Dołączają się do nich niekiedy bezdomni, zaniedbani, nieumyci, zdarza się, że są na alkoholowym głodzie i nie zachowują się idealnie. Wtedy bardzo trudno być „prawdziwym chrześcijaninem”, niełatwo odnaleźć w nich Chrystusa, do końca zaakceptować. Warto przy tej właśnie okazji wspomnieć o działającym przy parafii klubie AA, który przeciwdziała następnej biedzie, jaką są uzależnienia.

AŁ: Tyle lat, tyle akcji, tyle działań… Czy był ksiądz kiedyś tak po ludzku zmęczony, czy zdarzyło się coś, co księdza załamało, zniechęciło?
Ks. J. Bielański: Aż tak to nie. Zawsze mam przed oczami Brata Alberta i zawsze powtarzam sobie, że robię to wszystko dla Chrystusa. Była jednak taka sytuacja, kiedy wyjeżdżając na kolonie z dziećmi do Zakopanego wzięliśmy na prośbę jednej pani chłopca spoza naszej parafii. Zapewniała nas że chłopak jest z bardzo biednej rodziny. Na miejscu okazało się, że rodzice nie dali mu ubrań, i to żadnych, nawet bielizny. Kupiliśmy wszystko z naszych pieniędzy. Potem podczas pobytu w Zakopanem chłopiec korzystał z różnych rozrywek, np. ze zjeżdżalni na Gubałówce, wyciągając ze swojej kieszeni pieniądze. Okazało się, że nie jest taki bardzo biedny. Kiedy wróciliśmy z tej kolonii do Krakowa i rodzice na pasie startowym odbierali swoje dzieci nikt nie podszedł do nas żeby podziękować za opiekę nad dziećmi, ani rodzice tego chłopca ani żaden inny rodzic. Wtedy, pamiętam, zrobiło mi się przykro… Cóż, ksiądz też człowiek. Ale okazywanie wdzięczności to obecnie bardzo duży problem, kiedy np. prosimy tych którzy otrzymują od nas pomoc, żeby potem przyszli na Mszę do kościoła, podziękować Panu Bogu, to z tych wielu - a naprawdę bardzo wiele osób taką pomoc otrzymuje - do kościoła przychodzi zaledwie garstka. Jeśli nie są wdzięczni Panu Bogu, co się dziwić, że nie są wdzięczni księdzu.

AŁ: Dla równowagi muszę zapytać o moment, kiedy odczuwał ksiądz ogromną radość z niesionej pomocy.
Ks. J. Bielański: To chyba chwile, kiedy dzięki naszej pomocy ta czy tamta rodzina nie wylądowała na bruku, kiedy udało się uniknąć eksmisji.

AŁ: Podczas takiej rozmowy nie sposób nie zapytać o liczby. Czy wie ksiądz ile osób skorzystało z waszej pomocy, ile ton żywności rozdaliście ubogim, ile pieniędzy trafiło do potrzebujących przez wszystkie te lata?
Ks. J. Bielański: Był gdzieś kiedyś jakiś zeszyt, gdzie zapisywałem różne rzeczy, ale nie wszystko było tam odnotowane. Poza tym nawet już nie wiem gdzie on jest. Nie liczby są w tym wszystkim najważniejsze, ale ludzie i prawidłowo ustawiona hierarchia wartości. Jeśli Bóg jest w naszym życiu na miejscu pierwszym, wszystko inne jest na miejscu właściwym

AŁ: A czy można powiedzieć, że dla księdza jako proboszcza tej parafii najważniejsza była działalność charytatywna?.
Ks. J. Bielański : Nie, to jednak nie tak. Naszym zadaniem zawsze był kościół i jego budowa. Żeby ludzie się mieli gdzie modlić, a działalność charytatywna to była jednak zawsze działanie uboczne, to nie był priorytet. Dzieliliśmy fundusz tak żeby ludziom pomóc, ale jednocześnie zachęcić ich żeby sobie nawzajem pomagali.

AŁ: Bardzo dziękuję za rozmowę i czas, który mi Ksiądz poświęcił. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie udało nam się wspomnieć nawet połowy działań charytatywnych, jakie podejmowane były w tej parafii w czasie, kiedy był ksiądz jej Proboszczem.
Ks. J. Bielański: Być może. Ważniejsze jednak od tego, co było jest to, co dzieje się obecnie i jakie są plany. Ale to już temat na inną rozmowę i nie ze mną powinna być ona przeprowadzona. Bo przecież od trzech lat jest nowy gospodarz parafii ks. proboszcz Wiesław Macuda. W dużym stopniu jest zachowany dotychczasowy styl pracy charytatywnej, a - co się chwali - pojawiły się nowe możliwości pomocy charytatywnej, związane z Unią Europejską, które Parafia pomyślnie wykorzystuje. Wielkim zmysłem organizacyjnym w tej dziedzinie okazał się ks. Jan Seremak. Zatem do księdza Proboszcza i ks. Jana proszę kierować pytania dotyczące pomocy jaką obecnie udziela się w naszej parafii potrzebującym.
AŁ: Obiecuję zatem spotkać się z nimi i zapytać o to, co dziś parafia św. Brata Alberta robi dla „swoich biednych”.