SZUKAJĄC PRAWDY O NOWEJ HUCIE
Dodane przez Administrator dnia 18/04/2008 14:00:13

Szanowny Panie Redaktorze Franczyk,
Z zaskoczeniem i radością przeczytałem w „Głosie-Tygodniku Nowohuckim” wszystko co dotyczyło treści felietonu Ryszarda Terleckiego, noszącego tytuł „Jubileusz pomyłek”. Jakie jest oblicze ideowe Pańskiego tygodnika każdy widzi – to jest Pański wybór. Jeśli natomiast zbyt często odchodzicie od elementarnej poprawności dziennikarskiej, to oburza. Nie tylko mnie, ale i innych czytelników. Dlatego osobiście złożyłem gratulacje panu Maćkowi Twarogowi za to, że znalazł się wreszcie ktoś, kto przy zastosowaniu takich metod, zmusił Waszą redakcję do odsłonięcia prawdziwego oblicza gazety, którą redagujecie od tylu lat.
Nie ulega żadnej wątpliwości, że felieton Ryszarda Terleckiego przepełnił czarę goryczy większej ilości czytelników „Głosu” niż się panu Redaktorowi wydaje. A ten felieton był tylko pretekstem, aby wam zgłosić votum nieufności za całokształt. Za to, że wiele publikacji i materiałów, w sposób szalbierczy, prezentowało jawne kłamstwa, tendencyjność i jednostronność. Za to, że nie reagowaliście na krytyki i polemiki kierowane do redakcji przez czytelników. Pana próba usprawiedliwiania treści tekstu p. Terleckiego jest żałosnym przykładem, że on i Pan ulepieni jesteście z tej samej glony i macie jedynie słuszne prawo do prawdy. Oczywiście wolno Terleckiemu pisać felietony jakie chce, a Panu wolno je bezkrytycznie publikować, ale w tym przypadku przekroczone zostały wszelkie granice zdrowego rozsądku, ku zgorszeniu takiej ilości mieszkańców naszego Miasta.
(…)
Co do jubileuszu Nowej Huty, to oczekiwałbym sesji naukowej poświęconej odkłamaniu dziejów Nowej Huty, zweryfikowaniu faktów i mitów krążących na jej temat. Opracowanie naukowej analizy porównawczej dwu miast bliźniaczych: Gdyni i Nowej Huty, jako symboli kolejnych epok w dziejach Polski. Pobieżny ogląd historii tych miast wskazuje na tyle cech wspólnych (in plus i in minus), że to wprost niewiarygodne, a jakże ciekawe. Śni mi się albumowe wydawnictwo o Nowej Hucie na wzór pomnikowego albumu „Gdynia – miasto z morza i marzeń” Sławomira Kitowskiego. Dzieło to powstało na 80 lat miasta. Myślę o rewitalizacji Nowej Huty, ale nie przez systematyczną degradację jej substancji materialnej, jaką od lat obserwuję: aleja Róż, plac Centralny i in. Chodzi o autentyczny wymiar zabytków socrealizmu, które bez powrotu pomnika Lenina na swoje miejsce, są zwykłym oszustwem. Dwa pomniki ks. Popiełuszki, jeden większy od drugiego, księdza, który z Nową Hutą nie miał nic wspólnego, nie zwiększą walorów turystycznych naszej dzielnicy. Należy zastanowić się na zwrotem historycznych nazw ulic Nowej Huty, ukradzionych dzielnicy przez współczesnych bolszewików, itd.
Kto by mógł pilotować u nas takie inicjatywy? Na pewno nie prof. Terlecki, ani Redaktor Naczelny GTN, ani też prof. Chwalba. Wykluczenie dwu pierwszych zdaje się uzasadniłem, a trzeci?
W przededniu jubileuszu Nowej Huty postanowiłem przestudiować ”Dzieje Krakowa – Kraków w latach 1945-1989”, tom 6, Andrzeja Chwalby. Zrozumiałe jest, że znaczna część 600 stron opracowania dotyczy historii Nowej Huty. Niestety, i ten prominentny naukowiec jest z tej samej szkoły co dwaj poprzedni. Wybija na czoło wszystkie negatywy, wiesza psy na realizacji tego pionierskiego projektu: złodziejstwo, bandytyzm, alkoholizm, kurestwo, wydajność pracy, przymusowa siła robocza, projektowanie i wykonawstwo itd., itp. Autor tej miary nie musi kochać Pierwszego Miasta Socjalistycznego, nie musi sympatyzować z ideą, ale tak jednostronna, stronnicza ocena dzieła musi budzić podejrzenia i sprzeciw. Bo rodzi się nieodparcie pytanie: skoro wszystko do kitu, w jaki sposób to wszystko powstało z reguły na czas? Wielotysięczny organizm miejski, którego zabudowa nie jest z papier mâché i trzyma się dziś krzepko. Kombinat metalurgiczny, który szczycił się produkcją, eksportem i miejscami pracy dla tysięcy ludzi. Ktoś tu więc kłamie poprzez selekcję dokumentów pod z góry przyjętą tezę, a przede wszystkim przez złą wolę. Dlatego Gdynia jest cacy, a Nowa Huta jest be! Jest to tym boleśniejsza konstatacja, że prof. Chwalba ma pełną świadomość, że z historią współczesną trzeba obchodzić się roztropnie z uwagi na tysiące żyjących jeszcze świadków – z ich odmiennymi ocenami i znajomością mających wtedy miejsce wydarzeń. W tym przypadku upolitycznianie historii staje się nadużyciem wobec historiografii.
W razie poważnego potraktowania jubileuszu Nowej Huty do naukowych opracowań polecam kandydaturę prof. Jacka Purchli (UJ i UE), który już wcześniej, np. w opracowaniu „Kraków – prowincja czy metropolia” odniósł się do problematyki Kraków – Nowa Huta i który posiada ogromny zakres wiedzy z tego obszaru, wysoki poziom naukowy i morale naukowca.
Ostatnio pisałem krytycznie do Waszej gazety o wystawie fotograficznej w kinie „Światowid”, osobiście do p. Redaktor K. Lenczewskiej, a nieco wcześniej o uroczystości odsłonięcia czołgu przy Muzeum Czynu Zbrojnego w Nowej Hucie. Bez echa. Wziąłem udział w otwartej debacie na temat rewitalizacji tzw. starej Nowej Huty. Zapytałem organizatorów spotkania, czy zamierzają najpierw rewitalizować dzielnicę, a potem – zgodnie ze wskazówkami posła Terleckiego – zrujnować, czy odwrotnie, oszczędzając na odnawianiu? Odpowiedzi nie było. A już ktoś forsę na tej idei zarabia.
Na wypowiedź p. Terleckiego w przytoczonym felietonie nie zareagował p. Redaktor komentarzem. Chyba w nadziei, że razie zagłady naszej dzielnicy, jego chałupa (obok mojej) zakupiona, jak się okazało „dość tanio”, ostanie się w dziele zniszczenia. Jako jeden z tych trzech bloków, które poseł Terlecki będzie pokazywał turystom z Zachodu, jako relikt socjalizmu w Krakowie. Mam nadzieję, że wraz z ich mieszkańcami! Szczęść Boże!
To co napisałem ma charakter hasłowy, dlatego skończę hasłowym tekstem poetów:
Nikt tu nie posieje
słodkiej prawdy ziarna,
odeszła czerwona –
przyszła mafia czarna.
Aby nie popaść w depresję proponuję innego wieszcza:
… a może byśmy coś zasiali?
Dumne puszenie się „niezależnością” Głosu. Tygodnika Nowohuckiego na dalszą metę już nie przystoi.
Z poważaniem
Artur Filipek
Adres do wiadomości redakcji.

Od redaktora naczelnego

Zostałem wywołany do odpowiedzi przez Pana Artura Filipka, więc odpowiadam.
Najpierw wytłumaczę się, dlaczego w liście mojego Adwersarza pojawiły się trzy kropki, oznaczające dokonanie redakcyjnego skrótu? Zaznaczony fragment listu opuściłem celowo, kierując się dobrem pana Filipka. Znalazły się w nim bowiem sformułowania pod adresem jednej z osób wymienionych w liście, które z pewnością naruszają stosowne paragrafy Kodeksu karnego, związane z naruszeniem czci oraz dobrego imienia. Pisanie wprost, że jakaś osoba w młodości była syfilitykiem gwarantuje Panu Filipkowi przegraną w procesie karnym. Dlatego ten fragment listu zdecydowałem się usunąć. A przykład użytego sformułowania pozostawiam ocenie czytelników.
Jak słusznie zauważył Pan Artur Filipek, jakie jest oblicze ideowe tygodnika, którym kieruję, istotnie każdy widzi. Na pewno nie jest to oblicze tygodnika „Budujemy Socjalizm”. To wówczas drukowano jedynie słuszne poglądy, a nad ostatecznym kształtem gazety czuwała państwowa cenzura. To w tamtym tygodniku, z okazji Bożego Narodzenia redakcja nie składała czytelnikom świątecznych życzeń. W pierwszym roku ukazywania się tamtej gazety, zamiast życzeń z okazji świąt, na pierwszej stronie „Budujemy Socjalizm” znalazło się duże zdjęcie Józefa Stalina, a wydrukowany dużymi literami tytuł głosił: „Gdzie Stalin – tam pokój! Gdzie Stalin tam zwycięstwo!”. W kolejnym, noworocznym numerze „Budujemy Socjalizm” życzenia już były:
„Z okazji Nowego Roku, w którym z ufnością w swe siły, rozpoczynamy drugi rok walki o realizację Planu 6-letniego gorące i serdeczne życzenia składa wszystkim budowniczym Nowej Huty – pomnika braterskiej przyjaźni polsko-radzieckiej, wszystkim bojownikom o pokój
Redakcja „Budujemy Socjalizm”.
Takie są fakty. Biblioteka Jagiellońska posiada roczniki tego tygodnika. Można sprawdzić.
I na pewno nie jest to również oblicze „Głosu Nowej Huty” z czasów PRL-u. Bo tylko wtedy była możliwa sytuacja, gdy w lokalnej nowohuckiej gazecie nie pojawiło się ani jedno zdanie (!) na temat wizyty w Nowej Hucie papieża Polaka. Rocznik tej gazety z roku 1979 przeglądałem wielokrotnie nie wierząc, że taka sytuacja była możliwa. A jednak była. Główny Urząd Kontroli Prasy i Widowisk czuwał. Piszę, że czuwała cenzura, bo nie wierzę, że za brak informacji, o wydarzeniu dla Nowej Huty historycznym, odpowiadała ówczesna redakcja pisma.
Rozumiem, że można się przyzwyczaić do prasy, która kieruje się jedynie słuszną linią, realnie rządzącej partii komunistycznej, i która pomija nie tylko opinie inne, ale nawet nie zauważa niewygodnych dla partii wydarzeń. Ale te czasy na szczęście minęły. A w „Głosie. Tygodniku Nowohuckim” wielokrotnie publikowane były teksty, których tezy były mi obce, ale publikowaliśmy je, właśnie z uwagi na fakt, że w Nowej Hucie mieszkają ludzie o różnych poglądach. I uważaliśmy, że ten pluralizm powinien znaleźć swoje odzwierciedlenie również w gazecie. Dotyczy to przede wszystkim drukowanych w naszym tygodniku felietonów, które – przypomnę raz jeszcze – są autorską wypowiedzią ich autorów. I wyłącznie poglądy autorów wyrażają. To nie jest tak, że można wstrzymać jakiś felieton współpracującego stale z redakcją autora (bo jego treść nam się nie podoba), a inny jego felieton wydrukować (bo jest naszym zdaniem w porządku). Redaktor naczelny każdej szanujące się gazety ma w takiej sytuacji dwa wyjścia – albo drukować wszystkie felietony zaproszonego do współpracy autora, albo zerwać z felietonistą współpracę. Właśnie na takiej zasadzie rozstał się kiedyś z „Tygodnikiem Powszechnym” jeden z najlepszych polskich felietonistów Stefan Kisielewski, który przez dziesięciolecia był jednym z najchętniej czytanych autorów tego tygodnika. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to trudno.
W swoim liście Pan Filipek zestawia dwa pomniki ks. J. Popiełuszki z pomnikiem Lenina. I postuluje wręcz przywrócenie tego ostatniego na plac w alei Róż. Przy okazji namawia też do zastanowienia się nad powrotem historycznych nazw ulic Nowej Huty. Co do pomników ks. Jerzego Popiełuszki, pragnę jedynie zauważyć, że stoją one wewnątrz kościelnych murów, na terenie będącym własnością kościelną. I na pewno nie zostały postawione w tym celu, by podnosić turystyczną atrakcyjność dzielnicy. Przy tej okazji, nieodparcie nasuwa mi się pytanie: czyżby Pan Filipek tęsknił do czasów, gdy to Wydziały ds. Wyznań Wojewódzkich i Miejskich Rad Narodowych decydowały co może znajdować się na kościelnym placu? W wolnym kraju, na własnym gruncie, każdy ma prawo stawiać dowolne pomniki. Na własnej działce każdy może postawić sobie pomnik własnego dziadka lub pradziadka. Inaczej jest z terenami należącymi do gminy lub Skarbu Państwa. By postawić pomnik na terenie gminnym potrzeba jest stosowna uchwała rady gminy – w przypadku Krakowa, Rady Miasta Krakowa. I to ona musiałaby wyrazić zgodę na ewentualny powrót do Nowej Huty pomnika Wodza Rewolucji.
Ale z postulowanym przez Pana Filipka powrotem pomnika Lenina może być inny poważny problem. Być może Pan Filipek zapomniał, że od jakiegoś czasu w Polsce obowiązuje ustawa zakazująca propagowania zarówno faszyzmu jak i komunizmu – jako ustrojów totalitarnych. I chociaż dziś nikt nie myśli o budowie pomników Hitlerowi, o tyle zwolennicy powrotu pomników Lenina i wskrzeszania komunistycznych sentymentów, do rzadkości nie należą.
I wreszcie pisze Pan Filipek o nadużyciach dokonanych przez profesora Chwalbę, który w szóstym tomie „Dziejów Krakowa” - zdaniem mojego Adwersarza - tendencyjnie przedstawił dzieje Nowej Huty. Cóż, różnie można naświetlać różne wydarzenia. Nowa Huta miała swoje wspaniałe chwile. Wielu ludzi przeżyło tutaj najpiękniejsze lata swojej młodości. Ale prawdą jest też i to, że Nową Hutę zbudowano na krzywdzie wielu mieszkańców Mogiły, Pleszowa, Ruszczy, Luboczy i innych okolicznych wsi. Bo ludziom tym zabrano ziemię, na której gospodarowali od dziesięcioleci, a za tę zabraną ojcowiznę nie otrzymali należnego zadośćuczynienia. A takie zadośćuczynienie wypłacane jest we wszystkich cywilizowanych krajach, gdzie w związku z budową ważnych dla ogółu społeczeństwa inwestycji wywłaszcza się prywatnych właścicieli (listę poszkodowanych mieszkańców w wyniku wielkiej budowy pod Krakowem znaleźć można w Encyklopedii Nowej Huty). Oczywiście z tą jawną niesprawiedliwością (za którą odpowiadają ówczesne władze komunistyczne) nie mieli nic wspólnego budowniczowie Nowej Huty. Dla większości z nich przyjazd na wielką budowę oznaczał cywilizacyjny awans. Ale awans ten miał również swoje ciemne strony. Tą ciemną stroną były wspomniane przez prof. Chwalbę: m. in. pijaństwo, bandytyzm, złodziejstwo czy prostytucja. Według szacunków Milicji Obywatelskiej aż 10 procent mieszkanek hoteli robotniczych oddawało się regularnej prostytucji. I to w Nowej Hucie, a nie w starym Krakowie odnotowano, że w roku 1954 aż 16 procent ogółu nowonarodzonych, stanowiły dzieci pozamałżeńskie. Nieprzypadkowo też pierwsze osiedle hoteli robotniczych nazwane zostało „Meksykiem” – nie ze względu na tropikalną roślinność czy westernowy krajobraz, ale z uwagi na panujące tam dzikie obyczaje. Takie, jakie panowały na Dzikim Zachodzie właśnie. I to też jest pewna część prawdy o Nowej Hucie.
Gdyby Pan był bliżej zainteresowany tematem awansu społecznego budowniczych naszej dzielnicy, polecam moje wystąpienie na sesji naukowej, która odbyła się trzy lata temu w Katowicach. Sesja nosiła tytuł: „Dla władzy – obok władzy – przeciw władzy. Postawy robotników wielkich ośrodków przemysłowych w PRL”. Na sesji tej wygłosiłem referat zatytułowany: „Awans społeczny budowniczych Nowej Huty – blaski i cienie”. Całość materiałów z tej konferencji ukazała się drukiem jako samodzielna książka (jej tytuł jest taki sam, jak tytuł konferencji).
Ten awans, o którym wspominam miał swoje dobre i złe strony. A swój artykuł oparłem na dokumentach z epoki. Nie tylko na dokumentach nie lubianego przez Pana Filipka IPN-u, ale także na dokumentach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, na dokumentach ZMP, na dokumentach MO i innych działających wówczas instytucji. A także na artykułach publikowanych w ówczesnej prasie. Nie muszę chyba dodawać, że nie była to prasa opozycyjna.
Stare przysłowie mówi: scripta manent – to, co napisane, pozostaje. Nasza pamięć może być zawodna. Działa też pewna psychologiczna prawidłowość, która sprawia, że nasze młode lata zawsze wspominamy z sentymentem. U niektórych może pojawić się również mechanizm blokowania pewnych wspomnień, gdyż trudno żyć z myślą, że życie spędziło się służąc złej sprawie. Wszystkie te okoliczności sprawiają, że właśnie dokumenty z epoki mają tak wyjątkową wartość. Czy jeden z najwybitniejszych polskich dramaturgów, Sławomir Mrożek, pamięta jeszcze jak pracował w 51 Brygadzie ZMP i pisywał w tygodniku „Budujemy Socjalizm”? Czy pamięta o tym noblistka Wisława Szymborska? A czy pamiętają, co wówczas pisali? Nie wiem. Może pamiętają, a może zapomnieli. Ale scripta manent. To co napisali, pozostało. A dzisiaj staje się to przedmiotem badań historyków, którzy chcą poznać skomplikowaną historię powojennej Polski.
Z należnym szacunkiem
Jan L. FRANCZYK
PS. Zupełnie natomiast nie rozumiem do czego pił Pan Filipek, pisząc iż swoje mieszkanie zakupiłem „jak się okazało, dość tanio”. Otóż pragnę Pana Filipka poinformować, że mieszkania nie zakupiłem, tylko – jako najemca mieszkania gminnego - wykupiłem od gminy na identycznych zasadach, na jakich swoje mieszkania wykupiło wiele tysięcy mieszkańców Krakowa – to znaczy za 20 procent jego rynkowej wartości oszacowanej przez biegłego. Jeśli Pan Filipek swoje mieszkanie również wykupił, to wykupił je równie tanio jak ja. A jeśli wykupił je później ode mnie, to wykupił je jeszcze taniej, bo za 10 procent jego wartości (kolejna uchwała Rady Miasta dotycząca wykupu mieszkań obniżyła stawkę wykupu z 20 na 10 procent wartości mieszkania). I to by było na tyle.
JLF