JESZCZE W LIPCU W TEATRZE LUDOWYM
Dodane przez Administrator dnia 04/07/2013 20:48:48
Wprawdzie zakończył się Gavranfest – festiwal zorganizowany w Krakowie z okazji wstąpienia Chorwacji do Unii Europejskiej i 10-lecia współpracy Teatru Ludowego z chorwackim autorem Miro Gavranem, ale nie było to zakończenie sezonu w Ludowym. Jeszcze do połowy lipca czynna jest Scena pod Ratuszem, gdzie w najbliższą sobotę i niedzielę będzie można obejrzeć jedną z ostatnich przed wakacjami premier teatru, wystawioną po raz pierwszy w maju br. sztukę współczesnego rosyjskiego autora zatytułowaną „Zabójca”.
Tymczasem zaproszony na swój festiwal Miro Gavran tak mówił o własnych wrażeniach:
- Bardzo się cieszę, widząc moje spektakle w Krakowie, bo wiem, że tu sztuka się liczy i dużo znaczy w życiu ludzi. Kiedy obserwowałam pracę polskich artystów nad moimi spektaklami, widziałem, że dają z siebie wszystko. Też dlatego te przedstawienia zyskały wierną publiczność; ja sam z przyjemnością oglądam np. „Męża mojej żony” z rolą dyrektora Teatru Ludowego Jerzego Stramy i jestem szczęśliwy, widząc reakcje widzów. Jako młody człowiek pisałem poważne historyczno-polityczne dramaty. Teraz zaś uważam, że w życiu bardzo ważny jest humor. Właściwie zrozumiałem to podczas wojny w moim kraju, kiedy trzeba było się śmiać, by jakoś przeżyć ten czas. Komedia jest ważna; szczególnie interesują mnie relacje damsko-męskie. Jeśli przeczytam książkę i nie roześmieję się albo nie zapłaczę, to nie jest prawdziwa książka; to tak, jakby czytać gazetę. Muszą być emocje, bo takie jest prawdziwe życie i taki także musi być teatr. I jeśli tak się dzieje w czasie przedstawienia - że widać emocje widzów – jestem szczęśliwy.
Miro Gavran (ur. 1961r.) to najwybitniejszy współczesny pisarz chorwacki. Jego dramaty zostały przetłumaczone na 35 języków, były wystawiane m.in. w Buenos Aires, Moskwie, Paryżu. Jest pierwszym chorwackim dramaturgiem granym w Stanach Zjednoczonych. Doczekał się ponad 200 realizacji teatralnych na całym świecie i 150 wydań książkowych, otrzymał 15 nagród literackich i teatralnych. W Chorwacji jest najczęściej wystawianym autorem, a poza Chorwacją M. Gavran miewa swój festiwal; czterokrotnie odbywał się na Słowacji, tym razem zorganizowano go w Polsce, w Krakowie, na Scenie pod Ratuszem, gdzie w codziennym repertuarze są spektakle: „Mąż mojej żony”, „Wszystko o kobietach”, „Wszystko o mężczyznach” i „Hotel Babilon”.
- I tu pewnie można odnotować rekord Guinnesa – mówi Jerzy Strama, dyrektor Teatru Ludowego – przez 10 lat na tej scenie zagraliśmy ponad 1000 razy spektakle M. Gavrana, zobaczyło je ponad 100 tys. widzów. Mieliśmy nawet pomysł, żeby tę scenę nazwać jego imieniem, ale konserwator nie chciał się zgodzić – śmieje się J. Strama.
- Najczęściej, kiedy piszę nową sztukę, zapraszam do domu przyjaciół na kolację, którą przygotowuje moja żona Mladena, aktorka. Ale nikt niczego nie zje, dopóki nie przeczytamy mojego nowego tekstu. To bywa zaskakujące dla czytających, ale i dla mnie; po raz pierwszy słyszę, jak ten tekst brzmi. Później mówią, jakie są ich wrażenia. W następnym tygodniu na ogół piszę nową wersję tej sztuki…. Ale i wtedy nie bywa ona ostateczna. Podczas pierwszych prób przez dwa tygodnie towarzyszę aktorom i reżyserowi. I zwykle wtedy piszę jeszcze jedną wersję – śmieje się autor Miro Gavran – Pisarz nie może zachowywać się jak pomnik. Praca ratuje mnie od tego, bym stał się taki. Mam dużo pomysłów, wciąż rodzą się nowe. Ważna jest dla mnie przyjaźń, rodzina, literatura i teatr, i to chroni przed tym, by sława nie zmieniała. Pisarz jest martwy, jeśli przestaje się uczyć – mówi Miro Gavran.
O tym, że warto obejrzeć spektakle jego autorstwa przekonywała Anna Wierzchowska, współorganizatorka Gavranfest w Krakowie:
- Podczas festiwalu była w Krakowie grupa młodzieży ze szkoły w Chrzanowie, która zgłosiła się po to, by we własnym zakresie popracować nad jednym ze spektakli Miro Gavrana, tymczasem dostałam także list z prośbą o zgodę na wystawienie innego jego spektaklu przez grupę pań z Uniwersytetu III Wieku z Płocka – to chyba najlepiej świadczy, jak uniwersalne, zabawne i interesujące dla wszystkich są te sztuki…
Ale w Teatrze Ludowym warto także przyjrzeć się młodemu zabójcy… To za sprawą świetnie zagranej postaci Andrieja, w którą wcielił się debiutujący w Teatrze Ludowym Ryszard Starosta. Andriej, student z prowincji, jedzie na zlecenie wierzyciela odebrać dług. Otrzymuje dość niezwykłą obstawę - w drodze towarzyszy mu dziewczyna zleceniodawcy, Roksana. Jeśli nie uda się odzyskać pieniędzy, Andriej ma zabić dłużnika. Tyle tylko, że ich realna podróż miesza się z refleksją, strachem, nieśmiałością i pragnieniami bohaterów, by w finale zaprowadzić ich tam, gdzie nie spodziewali się dotrzeć.
- Zabójca to trzecia realizacja, ale pierwsza na południu Polski. Wcześniej zagrano ten spektakl w Szczecinie, Warszawie, a teraz jest u nas. Rzadko zdarzają się w Krakowie debiuty teatralne młodych aktorów. Zaangażowałem Ryszarda Starostę, bo wcześniej mieliśmy realizować spektakl Moliera. Niestety, musieliśmy zrezygnować z tego spektaklu, toteż szukałem jakiegoś innego tekstu dla tego młodego człowieka. I wtedy Jarosław Tumidajski zaproponował „Zabójcę”. Bardzo się ucieszyłem: mam dla chłopaka tekst jakby pisany specjalnie dla niego, jak mi się zdawało. Dlatego tak się złożyło, że młody aktor mógł zadebiutować na scenie w środku miasta. Bardzo się cieszę. Dziś już rozpoczynamy nowe próby i Ryszard Starosta też jest w obsadzie, podobnie jak Martyna Krzysztofik, jego koleżanka z roku; sami młodzi grają – opowiada J. Strama.
A tak o pracy nad spektaklem opowiadał A. Moskwinowi jego autor, A. Mołczanow:
- „Zabójca” zawiera dość istotne kwestie, nad którymi widz ma możliwość zastanowienia się. Z kolei reżyserzy mają możliwość odczytania utworu na różne sposoby. Jeden może postawić akcent na miłosną historię, drugi zaś na poszukiwanie przez bohatera dróg uratowania własnej duszy.
A jak zrobił to w Teatrze Ludowym Jarosław Tumidajski można zobaczyć w tę sobotę i niedzielę na Scenie pod Ratuszem na Rynku Głównym o godz. 19.00.
Anna Kaszewska


Ryszard Starosta w roli Andrieja.
Fot. Anna Dużyńska