METALIZATOR HISTORII
Dodane przez Administrator dnia 02/11/2012 12:38:16
Witold Szydłak odnalazł miniaturowe projekty na starej szafie wuja.
- Zdziwiłem się i zainteresowałem – tematyką, kunsztem i precyzją wykonania detali – mówi. Na razie, po odczyszczeniu z wieloletniej warstwy kurzu, przechowuje je w magazynie swojej firmy. Ta kolekcja wzbudza mieszane uczucia wśród jego klientów.
- Czy uważam się za artystę? To za dużo powiedziane – jestem tylko absolwentem Liceum Kenara – mówi autor tych projektów, Józef Iwulski. Gdy w 1954 roku zatrudniał się w koksowni krakowskiej huty, w angażu zapisano mu „metalizator”, ale w praktyce został plastykiem wydziału.


Treść rozszerzona
+ + +
Zamiłowanie do rzeźbienia w drewnie ma – jak mówi - od dziecka. „Zawsze” strugał jakieś zwierzęta czy ptaki. Z sześciorga rodzeństwa tylko on tak miał. Możliwe, że te zdolności odziedziczył po tacie, który był kowalem – takim, co nie tylko konie kuł, ale także wykonywał z metalu ozdobne akcesoria.
Wkrótce z rodzinnych Niepołomic Józef zaczął dojeżdżać do Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie. Szkoła akurat specjalizowała się w sztukateriach gipsowych, więc gdy pewnego razu przedstawił profesorowi swoją rzeźbę w drewnie, ten uznał, że bardziej odpowiednia dla realizacji artystycznych marzeń młodego człowieka, będzie zakopiańska szkoła Kenara.
Tak trafił do Zakopanego, do Liceum Technik Sztuk Plastycznych, znajdującego się przy Krupówkach, (potem przy ul. Kościuszki). Zdarzyło mu się mieszkać w internacie razem z Władysławem Hasiorem, który już wówczas zaznaczał swój talent...
W klasie było 12 uczniów. Z całej Polski. Uczyli się przede wszystkim rzeźby w drewnie, ale i w kamieniu. Pamięta, że tematem jednej z prac, a chodziło tym razem o płaskorzeźbę w kamieniu, miał być redyk góralski, który Józef „skomponował” i wyrzeźbił bardzo realistycznie. Po pięciu latach nauki, zdał u „Kenara” maturę. A potem trzeba było rozejrzeć się za pracą. I tak z liceum plastycznego Józef Iwulski trafił do hutniczej koksowni.
+ + +
- Do moich obowiązków należało przygotowywanie dekoracji na święta państwowe i hutnicze. Zaczynałem od projektu – przygotowania takich właśnie miniaturowych modeli: graficznej treści plansz i przestrzennej kompozycji. Projekt musiał najpierw uzyskać akceptację kierownika i dopiero wówczas trafiał do realizacji. Powiększałem go „ręcznie” kopiując obrazy do normalnych, (co w praktyce oznaczało bardzo dużych, 6-metrowej wysokości plansz), a w plansze zawieszane były na specjalnie przygotowanej stalowej konstrukcji – wspomina po latach.
O projektach, których było sporo, bo i okazji „świątecznych” było wtedy wiele, myślał z wyprzedzeniem. – Dzisiaj plastycy maja łatwiej – mówi. - Wówczas musiałem szukać inspiracji, zdjęć sam, gdyż kolorowej prasy było mało. Pamiętam że sporo fotografii, z myślą o późniejszym wykorzystaniu, wycinałem z ilustrowanych magazynów: dostępne „Kraj Rad” i „Ogoniok”, wydawane były na bardzo dobrym papierze, z dobrej jakości kolorowymi zdjęciami. Np. stamtąd brałem kolorowe godła republik radzieckich ...
Tylko nad hasłami nie musiał się zastanawiać, gdyż w tym przypadku do niego należał tylko wybór liternictwa, treść – otrzymywał od przełożonych.
Raz zdarzyło mu się nieco ją przekręcić i zamiast „Idee Lenina wiecznie żywe” wyszło „Lenin wiecznie żywy”, ale po konsultacji uznano, że hasło w tej formie może zostać.
Oczywiście najbardziej spektakularne były „dekoracje polityczne”, bo takie wówczas było zapotrzebowanie. Okazji było mnóstwo: 22 lipca, rocznica wyzwolenia Krakowa, rocznica urodzin i śmierci Wodza Rewolucji, czy akcje protestu przeciwko bombie atomowej, Dzień Hutnika, 1 Maja etc.., ale jako plastyk wydziału: najpierw koksowni potem wydziału samochodowego, przygotowywał również plansze bhp, czy oznakowania (logowanie symbolem „HiL”) autobusów poruszających się po drogach huty).
- Moje projekty na ogół się podobały i bez uwag, to znaczy poprawek, trafiały do realizacji. Co to dużo mówić, w ten sposób zarabiałem na życie, to były moje obowiązki pracownicze. A do partii nie należałem, choć muszę powiedzieć, że z tego powodu żadna przykrość w pracy mnie nie spotkała – wspomina po latach.
Projektował przestrzenne plansze na rzecz huty, choć podejmował się też podczas wyborów, wystroju obiektów, w których znajdowały się komisje wyborcze. To były jedynie pojedyncze zlecenia z zewnątrz.
+ + +
Projekty wykonywał w stolarni (wówczas każdy wydział miał taką stolarnię, w której wykonywano drewniane wzory dla odlewów) ze sklejki – wycinanej bardzo różnorodnie: to nie były tylko zwykłe plansze graficzne, ale także sylwetki – orła białego czy husarskich skrzydeł. Elementem dekoracyjnym bywały często szturmówki, popularne podczas ówczesnych pochodów pierwszomajowych – te szyli tapicerzy, bo wówczas huta miała także warsztat tapicerski! – opowiada Józef Iwulski.
Model w naturalnym wymiarze wykonywano z pilśni. Potem olbrzymie plansze dekorowały budynki lub bramy wjazdowe hutniczych obiektów. Wisiały w plenerze przez jakiś czas – aż do następnej „okazji” - rocznicy, święta, a potem... były rozbierane i palone... Ślad po nich nie pozostał, może gdzieś na starych fotografiach?
Są za to miniaturki. Przetrwały w kącie na szafie... Nie wszystkie, bo bywało że taki modelik wpadł w oko gościom odwiedzającym hutę i życzyli sobie go mieć...
- Czy to, co robiłem, sprawiało mi satysfakcję? Plastycznie – tak. Czy jestem dumny z tego „dzieła”? We wszystkie wkładałem wiele pracy. Musiałem z czegoś żyć, a rzeźbiarze i dziś nie mają łatwo... - podsumowuje ich autor.
+ + +
Józef Iwulski nie pozbawił się marzeń. Mimo osiemdziesiątki nadal żyje aktywnie. I rzeźbi. Często wsiada na rower i jedzie do Puszczy Niepołomickiej, ale potem wraca do swego warsztatu, gdzie ma kącik rzeźbiarski, bo pracownią trudno to nazwać. Nadal chętnie rzeźbi w drewnie. Warto spojrzeć na jego ogródek przed domem w Niepołomicach, gdzie stoi sporo drewnianych zwierząt. Lubi też rzeźbić sylwetki kobiet. Drewno pozostało dla niego najlepszym tworzywem rzeźbiarskim. lipowe, jaworowe - trochę twardsze, brzoza, olcha – drzewa liściaste, dobre dla rzeźby. Ale wykorzystuje nie tylko drewno.
Jakiś czas temu wykonał gipsowy odlew dinozaura. 7-merowego. Wyrzeźbił też nagrobek dla rodziców.
+ + +
- Sam byłem znaleziskiem zaskoczony... Wuj właśnie kończył pomnik księdza Popiełuszki, który dziś stoi na cmentarzu w Niepołomicach, a ja na szafie w pyle, w warsztacie, zauważyłem modele, które przecież pamiętałem, jako olbrzymie plansze stojące na hutniczych skwerach, wyciągnąłem, odczyściłem. Przecież to świadectwo pewnej epoki, zgoda, że ówczesnej propagandy, ale także plastyczne dokonanie mojego wuja. Ot choćby kompozycja dla uczczenia Tysiąclecia Chrztu Polski! Dla mnie to niejako i historyczna i rodzinna pamiątka. Zastanawiam się czy się one jeszcze na coś przydadzą ? – mówi Witold Szydłak.
+ + +
Co się stanie z kolekcją miniaturek z końcówki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych? Może lepiej by trafiła do jakiegoś muzeum, gdzie mogłoby obejrzeć znacznie więcej ludzi niż w firmowym magazynie siostrzeńca Józefa Iwulskiego?
Krystyna Lenczowska