[2009.05.21] Dunajeckie pstrągi
Dodane przez Administrator dnia 21/05/2009 18:23:38
Czas mamy teraz chyba najpiękniejszy w roku. Wszędzie bujna, soczysta zieleń. Słońce, które rozgrzewa zziębnięte po zimie kości. Krążące nad głową bociany. Ptasi świergot w gałęziach drzew… Aż chce się żyć. Właśnie w taki czas wybrałem się nad Dunajec w okolice Zakliczyna. Po niezbyt udanej – jeśli chodzi o pogodę - sobocie (co chwilę przewalały się chmury i lał deszcz), niedziela zaczęła się piękny porankiem. Ani śladu wczorajszego deszczu. Za to niebieskie niebo i pierzaste nieliczne chmurki zwiastowały piękny dzień. Nad wodą zjawiłem się po obiedzie. Nie zabierałem ze sobą wiele sprzętu. Tylko lekki spinningowy kij, kilka blaszek, trochę różnokolorowych i różnokształtnych gumek. Tym razem postanowiłem odpuścić siedzenie w jednym miejscu, a zamiast tego trochę powędrować brzegiem. Jakby nie było, nie ma to jak ruch na świeżym powietrzu.
Zjechałem z mostu na drodze do Zakliczyna i zszedłem nad brzeg Dunajca. Wokół cisza. Tylko w oddali, po drugiej stronie rzeki, widać sunące drogą samochody. Za drogą, na zalesionym wzgórzu doskonale widoczne, tonące w zieleni, ruiny zamku w Melsztynie. A nad wodą ani jednego wędkarza. Zamierzałem udać się w górę rzeki, a później podążać w odwrotnym kierunku. Wiedziałem, że jeśli nawet nic nie złowię, to dzień i tak będzie udany.
Szybko zmontowałem zestaw i zacząłem systematycznie obrzucać okolice główek, miejsca gdzie wolny nurt przelewa się przez kamienie i zaczyna nabierać szybkości, nie pogardziłem spenetrowaniem rozmaitych zatoczek i zastoin (a nuż trafi się jakiś okoń uganiający się za drobnicą). Zacząłem od małej srebrnej wahadłówki, która przypominała niewielką uklejkę. Posyłałem ją w wodę chyba już od godziny i jak na razie bez rezultatu. Wreszcie, bez specjalnego przekonania, rzuciłem w poprzek nurtu i zacząłem powoli zwijać. I nagle blaszka złapała zaczep. Czyżby kotwiczka zahaczyła o jakiś kamień lub inną podwodną przeszkodę? Przez moment znieruchomiałem. Ale po chwili lekko podciągnąłem kij do góry. – Może zaczep puści – pomyślałem. I puścił, ale zaraz zaczął… oddalać się w kierunku drugiego brzegu. Dopiero wtedy poczułem wyrzut adrenaliny. To nie był zaczep. To była najprawdziwsza ryba. Może kleń, a może pstrąg? Ryba przez chwilę walczyła dość mocno, ale szybko osłabła. Do brzegu doholowałem ją bez większego problemu. Okazało się, że był to piękny potokowiec. Pierwszy w tym roku. Mierzył dokładnie trzydzieści cztery centymetry. Drugiego złowiłem dwie godziny później jakieś dwieście metrów poniżej mostu. Ten był niewiele mniejszy. Okazało się, że od ogona do głowy miał trzydzieści dwa centymetry.
Co prawda, ryby jadam bardzo rzadko, ale oba dunajeckie pstrągi powędrowały tego samego dnia na wiosennego grilla. Smakowały wybornie.
Jakub Kleń