[2009.04.30] Epidemia u granic?
Dodane przez Administrator dnia 30/04/2009 17:09:06
Czy grozi nam wybuch nowej epidemii, czy też raczej mamy do czynienia z rozpętaną przez media kampanią strachu? Może to producenci lekarstw bronią się przed spadkiem dochodów, a może wielkie finansowe korporacje chcą odwrócić naszą uwagę od przyczyn i skutków kryzysu? A jednak w 1918 roku przywieziona z Ameryki epidemia grypy, zwana hiszpanką, bo zachorował na nią hiszpański następca tronu, zabiła kilkadziesiąt milionów ludzi, znacznie więcej niż zakończona właśnie wtedy I wojna światowa. Czy grozi nam podobny kataklizm?
Jedno jest pewne: z nieudolnym rządem i pogrążoną w chaosie służbą zdrowia będziemy wobec takiej epidemii całkowicie bezbronni. Pani minister Kopacz zapewnia, że nie ma się czego obawiać. Ale w wielu państwach na lotniskach i w portach zastosowano nadzwyczajne środki ostrożności, np. wprowadzono testy mierzące temperaturę u osób przybywających z rejonu tzw. podwyższonego ryzyka, czyli z Meksyku i południowych stanów USA. Osoby, u których stwierdzono gorączkę, zostają poddane medycznej obserwacji. A u nas? Podobno na lotniskach pojawili się kontrolerzy obserwujący czy pasażerowie wysiadający z samolotów nie mają kataru. Czy tak można obronić się przed atakiem „świńskiej grypy”?
Zapewnienia minister Kopacz przypominają obietnice rządu, że akurat nas ominie światowy kryzys. Tymczasem co się dzieje? Gwałtownie przybywa bezrobotnych, padają całe sektory przemysłu (np. zbrojeniowy czy meblowy), w tysiącach firm trwa redukcja zatrudnienia. Ogranicza się budżet państwa, zamraża płace nawet tam, gdzie podwyżki były obiecywane, zarządza oszczędności, których rezultatem będzie dramatyczne osłabienie państwa (np. w policji i w wojsku). A równocześnie rząd nie zamierza podjąć żadnych środków zaradczych i trwa w błogim przeświadczeniu, że obywatele kryzysu nie zauważą. Czy to samo czeka nas w razie ataku grypy?
Reforma służby zdrowia, którą hałaśliwie zapowiadano rok temu, skończyła się na etapie absurdalnych projektów. Pomysł przekształcenia szpitali w dochodowe przedsiębiorstwa szczęśliwie upadł, m.in. dzięki odrzuceniu go przez Prezydenta RP. Ale to, że uchroniliśmy się przed perspektywą zamieniania szpitali np. na hotele, wcale nie oznacza, że służba zdrowia zaspokaja potrzeby pacjentów. Wyobraźmy sobie, że przychodnie i szpitale zapełnią się chorymi na groźną zarazę. Kto będzie ich badał, skoro szybko wyczerpane zostaną limity przyjęć? Skąd wziąć szczepionki, lekarstwa, środki chroniące przed zarażeniem? Jak opanować wszechobecny bałagan i organizacyjną nieudolność? Widzieliśmy jak działają służby ratunkowe w sytuacji kryzysu, gdy płonął dom socjalny w Kamieniu Pomorskim. To był jeden pożar, a i on wystarczył aby obnażyć słabość państwa. A co będzie gdy dotknie nas poważniejszy kataklizm?
Kryzys finansowy działa powoli, choć nieubłaganie. Rząd liczy na to, że zdoła go przeczekać, a ze skutkami zmagać się będą już następcy obecnej ekipy. Epidemia rozprzestrzenia się błyskawicznie i zagraża życiu tysięcy obywateli. Gdy nie daj Boże rzeczywiście do nas dotrze, a pani Kopacz jak zwykle bezradnie rozłoży ręce, będzie za późno, żeby myśleć o ratunku. Wtedy już nie wystarczy odwołanie ministra, ani nawet dymisja rządu. Nie będzie to żadne pocieszenie dla chorych, ani żadna satysfakcja dla tych, którzy przestrzegali przed oddaniem władzy w niewłaściwe ręce.
Ryszard Terlecki