[2005.11.04] Pstrągi z Riva Chase (III)
Dodane przez Administrator dnia 04/11/2005 16:03:37
Po powrocie z pierwszego spaceru postanowiłem rozeznać sprawę sprzętu. Konrad jeszcze spał, więc zapytałem gospodarza, czym dysponuje jego pociecha? – Noo, ma tam niedużą wędkę i jakieś metalowe klamerki… No i trochę gumowych. Tyle się dowiedziałem. Zrobiłem herbatę i wyszedłem na taras. Przy jednym z wiszących wazonów z pięknymi fioletowymi kwiatami zawisł w powietrzu koliber. Tak! To tak charakterystyczna sylwetka. Cienki długi dziobek i słynne szybkie ruchy skrzydełek, których kontury się zamazują… Koliber. Colorado. Golden. Riva Czase. Sarny, no i te pstrągi. Czy to nie za wiele, jak na pierwsze godziny pobytu? Sącząc herbatę czekałem na Konrada. Bardzo chciałem zobaczyć, co to za kijaszek i jakie te blaszki? Konrad wstał o godz. 10. Okazało się, że to bardzo wcześnie, jak na jego możliwości. Kij okazał się w porządku – solidny Szekspir. Pochwaliłem też całkiem dobrze wyposażoną walizeczkę z artykułami wędkarskimi. – No, to kiedy idziemy? – zapytałem. – Chodźmy teraz. – wypalił. - Zaraz, zaraz, może najpierw śniadanie.
Po 30 minutach byliśmy wreszcie nad brzegiem jeziorka. Godzina – przed jedenastą - była niezbyt rybna. Tym bardziej, że upał zaczął dawać się we znaki. Nad wodą grupka dzieci beztrosko z małych kamyczków puszczała „kaczki”. Cóż, skoro jesteśmy, to spróbujmy! Pierwszy rzut dziesięcioletniego Konrada niezbyt celny. Mała obrotówka poleciała ostro na prawo, niemal na brzeg. Potem, z każdym kolejnym rzutem było coraz lepiej. Po kilkunastu minutach mój mały kompan precyzyjnie umieszczał blaszkę w pobliżu kaskady dotleniającej wodę. „Oko ma dobre, rękę pewną i dość celną, reszta należy do pstrągów” – pomyślałem. One zaś wyraźnie lekceważyły polską technikę spinningu. Ich prawo. Ich los. Ich życie!
Po kolejnym, bodaj dziesiątym rzucie, gdy obrotówka była jakieś cztery, pięć metrów od brzegu, nagle z głębiny wyłoniło się potężne cielsko pstrąga-giganta. Nie przesadzam – miał tak ze 70 cm! Przeszedł obok wytracającej prędkość obrotówki. Niemal dotknął jej swoim bokiem. Wściekle zawrócił tworząc spory wir i chlapnął na koniec ogonem. Stałem z lekko opadniętą szczęką przez dobre kila minut. Z odrętwienia wyrwał mnie głos pięcioletniej Krysi, siostry Konrada, która podjechała do nas na rowerku: - Wracajcie do domu! Laaaaancz!
Jakub Kleń