[2005.09.30] Za ciosem?
Dodane przez Administrator dnia 30/09/2005 20:40:19
Pierwszą część wyborczego maratonu mamy już za sobą: w zeszłą niedzielę nieco więcej niż jedna trzecia dorosłych Polaków wybrała nowy Parlament. Zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości wydaje się być zasłużone, ponieważ kampania PiS-u była wyrazistsza i bliższa oczekiwaniom zwolenników zmian, natomiast Platforma Obywatelska w ostatnich tygodniach demonstrowała coraz większe zadufanie we własną doskonałość, co przez część elektoratu odbierane było jako arogancja i zadzieranie nosa. Dawniej podobną arogancję prezentowała Unia Wolności, z pogardą odnosząca się do przeciwników i konkurentów – czym się to skończyło mieliśmy okazję obserwować w niedzielę, gdy niedobitki UW, przemianowanej na Partię Demokratyczną i poszerzonej o garstkę postkomunistycznych nieudaczników, poniosły sromotną klęskę.
Taką arogancję, niestety już także po wyborach, prezentowali niektórzy – skądinąd dotąd rozsądni – politycy PO, jak Bronisław Komorowski, który ubolewał nad losem Polski, chętniej głosującej na PiS niż na najmądrzejszych na świecie kandydatów Platformy. Bez choćby odrobiny pokory nie ma mowy o sukcesach w polityce, szkoda, że nie pamiętają o tym tak doświadczeni uczestnicy politycznych bojów.
Do analizy wyborczych wyników przyjdzie jeszcze powracać, teraz jednak przed nami druga część politycznego spektaklu, czyli wybory prezydenckie, prawdopodobnie niemożliwe do rozstrzygnięcia w I turze głosowania. Zmierzą się w nich kandydaci zwycięskich partii: Lech Kaczyński z PiS i Donald Tusk z PO. Odkąd czołowy specjalista od międzynarodowych transferów rodzinnych kapitałów, czyli Włodzimierz Cimoszewicz, obraził się na wyborców i odebrał im szansę głosowania na przedstawiciela lewicowego „towarzystwa”, na ringu oprócz dwóch faworytów pozostali już tylko maruderzy prezydenckiego wyścigu: słabnący Lepper, przeziębiony Borowski, senior Giertych, humorystyczna Bochniarz i paru innych, o których kandydowaniu wiedzą chyba tylko ich najbliższe rodziny. W walce, która rozegra się pomiędzy Kaczyńskim i Tuskiem, pupilem był dotychczas Tusk, uzyskujący w sondażach znaczną przewagę nad swoim konkurentem.
Jak wynik wyborów parlamentarnych wpłynie na wybory prezydenckie? Zdania na ten temat są podzielone. Jedni uważają, że po zwycięstwie PiS-u rozsądek podyktuje Polakom głosowanie dla równowagi na lidera Platformy. Premier z PiS-u, prezydent z PO – taki układ powinien zadowolić obie partie, uwolnić Platformę od poczucia frustracji i ułatwić ich wspólne rządzenie.
Jest jednak druga możliwość. Do zwolenników PiS-u mogą dołączyć nowi wyborcy, głównie spośród 60 procent dotąd nie głosujących. Przed wyborami parlamentarnymi byli oni przekonywani przez media, że wygra Platforma, a tym samym zmiany, jakie zapowiadają Kaczyńscy, zostaną przyhamowane przez polityków PO. Teraz, gdy okazało się, że PiS może zwyciężyć, pójdą za ciosem i zagłosują na Lecha Kaczyńskiego. Platformę może spotkać kolejna przykra niespodzianka, która jeszcze bardziej sfrustruje polityków o tak słabej odporności, jak wspomniany Komorowski. Jeżeli jednak PO uchyliłaby się od współpracy ze zwycięzcami i odmówiła udziału w rządzie, PiS będzie mógł zastosować prosty manewr: nowy prezydent rozwiąże Parlament i rozpisze nowe wybory. Wówczas Polacy nie darują Platformie chwilowo zmarnowanej szansy rządów prawicy, a w kolejnym rozdaniu PiS zdobędzie większość umożliwiającą samodzielne rządzenie.
Tak czy inaczej za tydzień wybierać będziemy Prezydenta RP i to na pięć lat, a więc na okres dłuższy niż kadencja Parlamentu. Bez względu na to, czy zwycięży PiS czy PO, weterani komunizmu schodzą ze sceny, miejmy nadzieję, że tym razem już na zawsze.
Ryszard Terlecki