[2024.03.08] Traktory na drogi
Dodane przez Administrator dnia 09/03/2024 11:04:08
Protesty rolników nasilają się w całej Europie, ale w Polsce stają się coraz groźniejsze dla obecnego rządu. Walka toczy się o dwie sprawy: po pierwsze zablokowanie z Ukrainy transportów przede wszystkim taniego zboża, ale także innych produktów żywnościowych, m.in. owoców i miodu, a po drugie ograniczenie niszczących rolnictwo przepisów Unii Europejskiej, czyli tzw. zielonego ładu. Rząd jest bezradny, bo Tusk za pomoc w zdobyciu władzy musi odwdzięczyć się Unii, a Bruksela nie zamierza przejmować się polskimi rolnikami. Rygorystyczne normy, które wprowadza Unia mają doprowadzić do likwidacji rolnictwa i zastąpić go eksportem taniej żywności m.in. z Ukrainy i Rosji (Włochy czy Hiszpania nadal sprowadzają rosyjskie zboże na pasze), ale także z Ameryki Południowej. Czemu rolnicy przeszkadzają politykom i biurokrato Unii? Bo zwykle mają poglądy bardziej konserwatywne, są przywiązani do swojej ziemi, często także do wiary, zachowują tradycyjne rodziny i nie popierają obyczajowej rewolucji, a wszystko to sprawia, że przeważnie głosują na prawicę. Dlatego lewicowo-liberalne rządy chcą się ich pozbyć, a w zamian sprowadzić imigrantów z Afryki i Azji, którzy po otrzymaniu praw obywatelskich w większości głosują na partie lewicy.
W Polsce masowego napływu obcych kulturowo imigrantów na szczęście jeszcze nie ma, chociaż Tusk zgodzi się na ich przyjęcie. Jest za to tania i złej jakości żywność z Ukrainy, a w perspektywie są także ideologiczne pomysły, które Unia szykuje na zgubę tradycyjnej Europy. W rolnictwie ma obowiązywać radykalne ograniczenie stosowania sztucznych nawozów, czy obowiązkowe ugorowanie części uprawnej ziemi. Można by się z tym zgodzić, gdyby nie fakt, że kraje z których sprowadza się żywność (Rosja, Chiny, Brazylia, Argentyna) takich ograniczeń nie stosują.
Rolnicy blokują drogi, a przyłączają się do nich leśnicy (bo Unia chce położyć łapę na lasach), myśliwi (z tego samego powodu), pszczelarze (bo importerzy miodu nie przejmują się jego złą jakością), a nawet transportowcy (bo blokady granic odbierają im pracę). Ale protesty dotyczą też mieszkańców miast, którzy w większości z nimi sympatyzują. Nie jest to tylko problem taniego tzw. technicznego zboża, które zalewa rynek i nie wiemy, czy w części nie trafia do mąki i do naszego chleba. Ale Unia także dla mieszkańców miast szykuje rozmaite „klimatyczne” obostrzenia. Nie tylko zakaże nam używać starych samochodów, a potem także nowych, o ile nie są elektryczne (kogo to obchodzi, że są drogie, skoro ich producenci już zacierają ręce), ale także zmusi nas do kosztownych remontów naszych domów, w tym także mieszkalnych bloków. Warunki, które będą musiały spełniać, czyli zużywać mniej ciepła, wody, energii elektrycznej itd., sprawią, że mieszkania będą jeszcze droższe, a znacząco wzrosną także miesięczne opłaty. Wydarzy się to już za kilka lat, a może jeszcze szybciej, bo tym, którzy na tym zarabiają, już trzęsą się ręce w nadziei na nowe i wielkie zyski.
Rząd Tuska i w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia, bo musi słuchać poleceń swoich mocodawców. A kiedy już Unia zakaże nam jeść mięso, latać samolotami czy ogrzewać mieszkania, przyjdzie czas na likwidację „miejscowej gwary”, czyli języka polskiego, do czego szykuje się „ministra” od edukacji, wprowadzając radykalne ograniczenia w nauczaniu historii i polskiej literatury. Produkcja półanalfabetów ma sprzyjać planom przekształcania Unii Europejskiej w jedno superpaństwo, w którym Warszawa nie będzie miała nic do powiedzenia. A na razie rząd chce przeczekać protesty rolników, licząc na to, że wiosną zajmą się pracą na polach i przestaną przyjeżdżać na protesty.
Ryszard Terlecki