[2023.04.28] Z leszczami za pan brat (2)
Dodane przez Administrator dnia 28/04/2023 18:37:16
Zgodnie z zapowiedzią dzisiaj parę słów o większych leszczach. O takich, które pozostają w pamięci wędkarza na długo. I jeszcze raz pozwolę sobie przytoczyć w tej materii opinię Jacka S. Jóźwiaka o leszczach, zamieszczoną w jego przeciekawej książce „Sztuka łowienia ryb w rzece”. Jóźwiak pisze tak: „Okazuje się, ze ryby te potrafią dzielnie walczyć i potargać niepoprawnie skonstruowane zestawy. Umieją wykorzystać każdą niedoskonałość wędkarskiego warsztatu, nerwowość, brak refleksu, zbyt siłowe hole. Trzykilowy leszcze – a dużo ich w polskich rzekach – przynosi satysfakcję najbardziej wymagającemu łowcy.
Okazuje się potem, że mięso pogardzanej dotąd ryby bywa wyjątkowo smaczne – niektórzy porównują je do prawdziwie delikatesowego karpia. Grube ości przestają przeszkadzać, śluz nie jest taki niemiły, jak u mniejszych osobników. Mitem okazuje się brudolubność leszczy – co prawda łowi się je regularnie przy każdym niemal „berglu”, zrzucie ścieków komunalnych, ale więcej ryb i większe trafiają się na pełnej wodzie, na nurcie wręcz”.
Jeśli chodzi o wspomniane przez Jóźwiaka ości i smak leszczowego mięsa – wszystko się zgadza. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, wraz z bratem jeździliśmy przed świtem nad jedną z zatoczek zbiornika zaporowego w Czchowie. Oczywiście sam zbiornik wyglądał wtedy zupełnie inaczej niż dzisiaj, gdy fragmentami przypomina bajoro, a nie jezioro – a przecież jeziorem czchowskim był zwany, a i dziś wielu nazywa go tak samo. Ale wracając do wspomnień… Na wodą zjawialiśmy się, gdy jeszcze był półmrok. Urządzaliśmy stanowiska, rozkładaliśmy sprzęt. Do wody posyłaliśmy niewielką ilość zanęty. I po kilkunastu minutach, wraz ze wschodzącym słońcem, w zatoczce pojawiały się leszcze. Takie na trzydzieści pięć, czterdzieści centymetrów. Z takiej wyprawy przywoziliśmy trzy, cztery największe sztuki. Na grila. I wieczorem była prawdziwa uczta. Nie wiem, czy była to kwestia okoliczności, otoczenia, zapachu unoszącego się nad grilem, czy kwestia wakacji, ale smak tego zgrilowanego leszcza był niezapomniany. A mięso, oddzielane widelcem od grubych ości, zsuwało się na talerz całymi płatami. Białe, bardzo smaczne mięso. Wspomniana zatoczka była moim najlepszym łowiskiem leszczy. Już jej nie ma. W jej miejscu jest błoto i wyrastająca z niego roślinność.
Dzisiaj wraz z kolegami po kiju leszczy musimy szukać już gdzie indziej. Niezłe sztuki trafiają się na przykład w jeziorze rożnowskim. Ale coraz częściej zaczynamy ich szukać w rzekach. Bo w rzekach również można trafić na prawdziwe olbrzymy. A o tym, na jakie miejsca zwrócić uwagę, czyli gdzie szukać leszczy w rzece, napiszę już w przyszłym tygodniu.
Jakub Kleń