[2023.04.21] Tusk drepcze w miejscu
Dodane przez Administrator dnia 22/04/2023 08:34:22
Tusk wezwał opozycję do wielkiego marszu ulicami stolicy w niedzielę 4 czerwca. Po co ten marsz? Tusk jeszcze raz usiłuje przekonać Polskę i Europę, że to on jest liderem opozycji, on wydaje rozkazy, on wyznacza zasady walki o zwycięstwo. Oczywiście Platforma ochoczo pomaszeruje, a wcześniej zwiezie z całej Polski kilka tysięcy zwolenników i działaczy. Jak będzie pogoda to uzbiera się z dziesięć, może dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy z transparentami i skandowaniem wojowniczych haseł przemaszerują z Placu Zamkowego pod Sejm albo jakąkolwiek inną trasą, a następnie ogłoszą, że w manifestacji brało udział sto tysięcy zwolenników tuskowej demokracji. Czy będzie to sukces, który w założeniu ma przybliżyć wyborczy sukces?
Inne partie opozycji wezwaniu Tuska przyglądają się sceptycznie. Lewica, która walczy z Platformą o wyborców, pewnie się przyłączy w obawie, że część jej zwolenników może i tak w marszu wziąć udział. Hołownia będzie się drożył, ale na marsz pójdzie, bo co mu pozostało? Z dawnej pozycji jego partii ocalało już niewiele, a wymęczony sojusz z PSL pozbawi go reszty zwolenników. Kosiniak-Kamysz marzy o tym, że Tusk go przygarnie, ale jego partia nie ma ochoty dać się skonsumować przez Platformę. Konfederacja będzie udawać, że nie jest zainteresowana współpracą z Tuskiem, więc oficjalnie w marszu udziału nie weźmie, a może nawet dla niepoznaki urządzi jakąś drobną kontrdemonstrację. Wiadomo, że dla skłóconych grupek, na które podzieliła się Konfederacja, nie ma innej przyszłości jak dogadanie się z tymi, którzy będą rządzić opozycją.
Rocznica wyborów z 4 czerwca 1989 roku, tzw. wyborów kontraktowych, jest słabą okazją do świętowania. Były to wybory tylko w części demokratyczne: 65 procent mieli zagwarantowane komuniści, a tylko o 35 procent (oraz o senat) toczyła się rzeczywista walka wyborcza. W rezultacie komuniści musieli wygrać, dzięki czemu Jaruzelski został prezydentem, a do rządu Mazowieckiego, reprezentującego demokratyczną opozycję, weszli komunistyczni ministrowie wojska i spraw wewnętrznych, czyli Siwicki i Kiszczak. Dziś Platforma usiłuje podebrać wyborców lewicy, będzie więc świętować razem z Millerem i Cimoszewiczem, a może i z Wałęsą, który w odpowiednim momencie postawił „na lewą nogę”.
Plan tworzenia jednej listy wyborczej całej opozycji nie powiódł się i Tuskowi nie pozostaje nic innego jak tuszować swoją porażkę. Będzie teraz nawoływał do marszu i udawał, że testuje gotowość opozycyjnych partii do stworzenia wspólnego rządu. Oczywiście parę haseł na marszu nie zastąpi programu i nie odpowie na pytanie: co dalej? Nie wygra wyborów ktoś, kto nawołuje do wewnętrznej wojny, do odwetu na politycznych przeciwnikach, do destabilizacji państwa, do podporządkowania Polski obcym interesom. Tusk nie ma Polakom nic do powiedzenia, ale wciąż ma nadzieję, że Bruksela widzi jego wysiłki i nagrodzi go po przegranych wyborach jakąś intratną posadą. Platforma po kolejnej porażce rozsypie się na kilka partyjek, które wzajemnie będą oskarżać się o spowodowanie klęski. Jedno będzie je łączyć: przekonanie, że największą winę ponosi sam Tusk.
Ryszard Terlecki