[2007.08.31] Nad jeziorem rożnowskim nadal liguloza
Dodane przez Administrator dnia 31/08/2007 14:54:54
W ubiegłym roku pisałem o prawdziwym pomorze leszczy nad jeziorem rożnowskim. Do przygnębiającego widoku męczących się i zdychających stworzeń, dochodził jeszcze fetor rozkładających się ryb, których najwidoczniej nikt nie odławiał. Wydawało się, że trwająca bodajże dwa lata epidemia ustąpi, ale w tym roku, na wodzie znów pojawiły się pływające na boku i kręcące się w kółko dorodne leszcze. Przyczyną tego pomoru jest liguloza – choroba karpiowatych, a przede wszystkim leszczy. Ligulidae to rodzina tasiemców. W ich rozwoju występuje dwóch żywicieli, a żywicielem ostatecznym są na ogół ptaki. Do rodziny Ligulidae należy m. in. rzemieniec, którego larwy wywołują chorobę ryb. Ligula intestinalis, czyli wspomniany rzemieniec, ma długość od 15 cm do 1 metra (a nawet więcej). W stadium dojrzałym tasiemiec ten pasożytuje w jelicie cienkim ptaków wodnych. W rozwoju tego pasożyta pierwszym żywicielem pośrednim są widłonogi, a drugim ryby z rodziny karpiowatych (głównie leszcze). Ryby zarażają się przez połknięcie widłonoga – wtedy w ich jamie ciała rozwija się tzw. plerocerkoid, czyli postać larwalna tasiemca, która osiąga długość do 50 cm. A co to za stwory, wspomniane przeze mnie tajemnicze widłonogi? To rząd tzw. skorupiaków niższych, który obejmuje liczne gatunki wodne – zarówno żyjące wolno, albo pasożytnicze. Widłonogi wolno żyjące stanowią bardzo ważny składnik planktonu (na przykład oczliki) i odgrywają ważną rolę jako pokarm wielu ryb.
Liguloza jest chorobą trudną do zwalczenia. Najczęściej po prostu odławia się chore ryby. Na szczęście ten typ tasiemca nie jest groźny dla człowieka i spożycie zarażonej ryby nie jest dla niego groźne. Niezależnie od tego, przeznaczoną do konsumpcji rybę najczęściej przecież smażymy, więc niegroźny dla nas tasiemiec i tak ginie w wysokiej temperaturze. Oczywiście żaden wędkarz takiej ryby nie zje. Chociaż spotkałem dwóch artystów, którzy przechwalali mi się, jak w ubiegłym roku, płynąc kajakiem, „dopadli” pływającego na wodzie leszcza. – Walnąłem go wiosłem i martwego włożyłem do kajaka. Poszedł na grilla – opowiadał jeden z nich.
Nie chciałem, by chłopcy przy mnie wymiotowali, więc nie wtajemniczałem ich jakiego leszcza dopadli i ubili.
Jakub Kleń