[2005.08.19] Gniew Putina
Dodane przez Administrator dnia 19/08/2005 17:03:42
Putin zżyma się, złości, wścieka, bije pięścią w stół i ruga swoich ministrów. Putin nie może zasnąć z bezsilnej irytacji, nad ranem męczą go ponure zjawy, a rano raporty wywiadu przysparzają nowych zgryzot. Putin traci głowę, nie wytrzymuje nerwowego napięcia, wybucha bezradnym gniewem. Co tak bardzo denerwuje rosyjskiego prezydenta, przywódcę byłego mocarstwa, obrońcę nieistniejącego już imperium?
Denerwuje go przypomnienie wydarzeń, od których rozpoczęła się katastrofa sowieckiego molocha. Był wtedy drobnym trybikiem w potężnej machinie, której tajna sieć miała przygotować sowieckie zwycięstwo nad światem. Był funkcjonariuszem KGB i wierzył, że za kilkanaście lat Czerwona Armia odbędzie swoją defiladę przed Białym Domem. Latem 1980 roku nie były to bynajmniej bezpodstawne mrzonki.
Wszystko szło jak najlepiej, skoro sto tysięcy sowieckich żołnierzy przemierzało właśnie bezdroża Afganistanu, kierując się na południe i czekając rozkazu, aby ruszyć na Pakistan i zdobyć bazy nad Oceanem Indyjskim. Na wszystkich kontynentach Związek Sowiecki pozyskiwał nowych sojuszników i klientów. W Ameryce Środkowej uzbrojeni przez Sowiety i Kubę rebelianci zdobyli właśnie stolicę Nikaragui i rozpoczęli likwidację politycznych przeciwników. Rosła w siłę czerwona partyzantka w sąsiednim Salwadorze, na Jamajce lewica wygrała wybory, a na Grenadzie władzę zdobył reżim, zaopatrywany przez Kubę i Północną Koreę. Wokół Kuby, najważniejszej bazy komunizmu w Ameryce, powstawała grupa państewek, gotowych maszerować drogą Fidela Castro. W Afryce układy o przyjaźni z ZSRR podpisały Etiopia, Angola, Kongo, Gwinea, prosowiecki reżim powstał na Madagaskarze, a w Zairze trwała interwencja wojsk kubańskich, wysłanych na pomoc miejscowym rewolucjonistom. Na Bliskim Wschodzie z ZSRR współpracowały Libia, Syria, Irak i Jemen. W Azji wojska Wietnamu opanowały Kambodżę, komuniści rządzili też w Korei Północnej i Laosie, lewicowa dyktatura panowała w Birmie, a komunistyczna partyzantka dawała się we znaki rządom Malezji, Tajlandii i Filipin. Sowiecka ofensywa na wszystkich kontynentach zapowiadała kolejne sukcesy, a KGB była wszędzie strażą przednią komunistycznych przewrotów. Jak przyjemnie było wówczas wypinać pierś po zasłużone ordery, przyjmować kolejne awanse i szykować się do wypraw na podbój kolejnych ofiar.
Wtedy właśnie, u szczytu powodzenia sowieckiej ekspansji, w samym sercu imperium, w skolonizowanej Wschodniej Europie, w największym kraju tego regionu, czyli w Polsce, zaczęła się awantura, której skali nie przewidzieli nawet sowieccy fachowcy od politycznych prognoz. W nadmorskim mieście, którego próżno było szukać na mapach, wiszących w sowieckich szkołach, wybuchł strajk w stoczni o swojskiej nazwie Lenina, widocznie jednak nie pałającej swojską miłością do Kraju Rad. Ten strajk należało zdusić siłą, ale przegapiono dogodny moment, aż strajk rozszerzył się na dziesiątki zakładów w całym kraju. Nieudolny namiestnik podpisał umowę ze strajkującymi robotnikami i chociaż zaraz potem odesłano go na emeryturę, to wydana zgoda na tworzenie antykomunistycznej organizacji, udającej związek zawodowy, zmobilizowała masy bałamucone przez imperialistyczną propagandę. Ten strajk stał się magicznym punktem zwrotnym, bo równocześnie nadeszły wiadomości o ciężkich stratach w Afganistanie, a jesienią wybory w USA wygrał Ronald Reagan, pozwalający sobie Związek Sowiecki nazywać imperium zła. Nie minęło kilka lat i trzeba było pakować walizki i wynosić się z kolejnych państw, a zaraz potem rozpadła się niezwyciężona Ojczyzna Proletariatu.
Putin popada w histeryczną wściekłość, gdy w Polsce, w Europie i na świecie obchodzi się rocznicę wydarzeń, które zmieniły bieg historii. Czy można mu się dziwić?
Ryszard Terlecki