[2007.04.21] Nad Wisłą w Mogile
Dodane przez Administrator dnia 21/04/2007 12:36:55
Staszka spotkałem wieczorem w „Stylowej”. – Byłem wczoraj po południu nad Wisłą – zaczął opowiadać z przejęciem. – Oglądałeś pływające kajaki? – Nie, wybrałem się tam, po raz pierwszy w tym roku na ryby. Miałem wolne jedynie popołudnie, a to za mało czasu, by wybrać się nad Rabę czy nad Dunajec. – I w którym miejscu łowiłeś? – Przy ujściu Dłubni do Wisły. Zarzuciłem tam dwie gruntówki. Na jednej miałem kilka białych robaków, a na drugiej pęczek czerwonych. – To ty patriota jesteś – powiedziałem dla żartu. – Nie o patriotyzm mi chodziło, ale o większą różnorodność przynęt – odparł lekko obrażony Staszek. – Żartowałem. Ale powiedz, złowiłeś coś? – dopytywałem. – Łowiłem od drugiej po południu. Wreszcie zrobiło się ciepło. Nawet wiatr nie był jakoś szczególnie dokuczliwy. Wiał od południowego-zachodu. Było pięknie. Wokół nikogo. Gdzieś w oddali płynął kilkuosobowy kajak. Na drzewach pierwsze zielone, delikatne listki. Prawdziwa wiosna. Do piątej po południu nie miałem ani jednego brania. Parę minut po piątej skubnęło na czerwonych robakach. Wreszcie bombka walnęła energiczniej. No i wyciągnąłem niewielkiego okonia. Później znów nie brało nic. Było może piętnaście po szóstej, gdy zaczęło się coś dziać na kiju z białymi robakami. Bombka lekko drgnęła. Po chwili drgnęła po raz drugi. Wreszcie zaczęła spokojnie opadać w dół. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany. Gdy zaczęła majestatycznie jechać pod kij, zaciąłem. Od razu poczułem swojski opór. Ryba zaczęła uciekać w dół rzeki. Lekko podkręciłem hamulec, starając się ją wyhamować. Wysnuła jeszcze parę metrów żyłki i zatrzymała się. Wtedy zacząłem delikatnie ściągać żyłkę. Ryba najwyraźniej osłabła bo dała się bez większego problemu holować. Po kilku minutach miałem ją przy brzegu. Pomogłem sobie podbierakiem i wyciągnąłem ją na brzeg. – Co to była za ryba? – spytałem z ciekawością. – A jak myślisz? – Staszek odpowiedział pytaniem. – No, nie wiem. Skoro wzięła na pęczek białych robaków, to pewnie nie drapieżnik. I chyba nie karp, bo zbyt łatwo poszło ci z holowaniem. Płoć, leszcz? – Leszcz – odparł Staszek. – Ale jaki leszcz? Takiego leszcza dawno już nie złowiłem. Mierzył czterdzieści osiem centymetrów. To może po piwku? – zaproponował mój przyjaciel. – Czemu nie, zgodziłem się z jego propozycją. Za takiego leszcza warto wypić Żywca. Tym bardziej, że jak się później dowiedziałem, leszcz po wyjęciu haczyka wrócił do Wisły.
Jakub Kleń