[2016.11.25] Cień Platformy
Dodane przez Administrator dnia 25/11/2016 12:56:33
Co zrobić, żeby chociaż na chwilę przypomnieć o sobie telewizyjnej publiczności? Platforma Obywatelska wykonuje desperackie ruchy, żeby udowodnić swoim zawiedzionym wyborcom, że wciąż istnieje i wciąż ma nadzieję przetrwać do następnych wyborów. W tym celu zebrała się Rada Krajowa partii i postanowiła przekształcić się w „gabinet cieni”, czyli rząd-na-niby, zarządzający tym, co jeszcze Platformie zostało do zarządzania: parę pokoików w Sejmie i stolik drugi od okna w sejmowej stołówce. Politycy PO dumnie oświadczyli mediom, że teraz w tych pokoikach urzędować będzie „rząd” Platformy, a do jej członków odtąd należy zwracać się per panie ministrze. Premier rządu-na-niby, czyli Grzegorz Schetyna, zapowiedział groźnie, że chociaż Platforma nie ma programu ani pomysłu w jaki sposób uratować się przed ostatecznym zniknięciem ze sceny politycznej, to jej działacze już nie będą zbierać się nie na partyjnych naradach, ale na regularnych posiedzeniach „rządu cieni”.
Od początku było jasne kto wejdzie w skład tego rządu. Premier-na-niby Schetyna łaskawie rozdzielał posady, a na koniec stwierdził z satysfakcją, że partia okazała się wystarczająco liczna, aby obsadzić wszystkie ministerialne fotele. Wicepremierem została Ewa Kopacz, o której już dawno zapomniano, że kiedyś była premierem; co dziwniejsze ona sama też o tym nie pamięta. Drugim wicepremierem mianowano Tomasza Siemoniaka, tego samego, który tak dzielnie zarządzał likwidacją polskiej armii. Reszta musiała zadowolić się ministerstwami i po krótkiej przepychance wszyscy zajęli swoje miejsca: Grupiński – kultura, Budka – sprawy wewnętrzne, Neumann – infrastruktura itd. Mechanik, który w czasie zebrania naprawiał zepsuty kaloryfer też został ministrem, ale gdy okazało się, że przypadkowo znalazł się w tym gronie, szybko przeprowadzono rekonstrukcję rządu i odwołano go jeszcze zanim zdążył objąć swój resort.
Za pierwszy sukces „gabinetu cieni” Platformy uznano fakt, że powstał wcześniej niż niby-rządy Nowoczesnej, Kukiza i PSL-u. Dzięki temu „zaprzyjaźniona” telewizja mogła przerwać normalny program i jako sensację dnia ogłosić jego skład i zamiary na najbliższą przyszłość. A plany są poważne: najpierw wspólny obiad w sejmowej stołówce (koperkowa i pierogi z mięsem), a potem indywidualna praca domowa ministrów. Następne posiedzenie zapowiedziano na połowę maja. Do tego czasu premier przygotuje inauguracyjne wystąpienie, a ministrowie rozejrzą się w terenie za kandydatami na wiceministrów. Zaraz po wakacjach zaplanowano też negocjacje nad powołaniem koalicji i poszerzeniem składu „gabinetu cieni” o przedstawicieli Partii Sprytnych Ludowców (PSL) oraz Stowarzyszenia Lewicowych Dziadków (SLD). Wtedy zostaną ustalone listy wyborcze do parlamentu oraz termin prawyborów na kandydata w wyborach prezydenckich. Już dziś rozważa się kandydatury niezależnych autorytetów, m.in. Lecha Wałęsy, Jana Burego i sędziego Rzeplińskiego.
Za najważniejsze zadanie rządu zgodnie uznano powstrzymywanie ministrów przed przechodzeniem do Nowoczesnej. Gdyby Petru zdecydował się powołać swój własny rząd, zaplanowano wypowiedzenie wojny i okupację w stołówce trzeciego stolika od okna. Na tym zakończono pierwsze posiedzenie, a skład rządu cieni rozdano wychodzącym na wypadek, gdyby któryś z ministrów zapomniał jaki przydzielono mu resort.
Ryszard Terlecki