[2016.06.16] W czerwcowe noce na węgorze (3)
Dodane przez Administrator dnia 16/06/2016 13:59:40
Gdy już wybierzemy na węgorzową zasiadkę konkretną noc (najlepsze są noce ciepłe, duszne, wilgotne i ciemne, dobry jest także nów, zwłaszcza gdy w powietrzu wisi burza), to trzeba tę zasiadkę z głową przygotować. Bo nie ma nic gorszego, gdy nocne godziny, które mogą stać się czasem niezapomnianej przygody, zamienią się nerwową szarpaninę ze sprzętem. Dlatego, jeszcze za dnia dobrze jest rozstrzygnąć, w jakich miejscach będziemy przynętę układać. To przygotowanie winno objąć zarówno wyznaczenie miejsc, z których będziemy zarzucać nasze gruntowe zestawy (możemy tam ułożyć jakieś większe kamienie) jak i wbicie w grunt widełek pod kije, tak by wędziska utrzymywały stabilne, płaskie pochylenie w kierunku powierzchni wody. Pod ręką układamy sprzęt pomocniczy: pudełka z przynętą (a jeśli łowimy na żywca, wiaderko z rybkami), nawijadełko z zapasowymi przyponami – czyli to wszystko, co w łowieniu jest niezbędne, a czego po ciemku trudno jest szukać. Nie zapominamy oczywiście o wygodnym, suchym siedzisku. To niezwykle ważne, bo nad wodą spędzimy przecież dłuższy czas (może więc przydać się również lekki, składany leżak lub karimata).
Trudno wyobrazić sobie nocną zasiadkę bez ogniska. Ale nie jest najlepszym pomysłem lokalizowanie go nad samą wodą – wiem, że wrażenia estetyczne są wtedy wyjątkowe (zwłaszcza gdy na powierzchni wody odbija żółto-czerwona, ognista smuga), ale niekoniecznie zwabia to ryby, a zwłaszcza węgorze. Dlatego ognisko lepiej rozpalić w niewielkim oddaleniu od wody, na przykład za osłoną krzaków. To oddalenie ogniska od naszych kijów powoduje, że wędki musimy zaopatrzyć w jakieś brzęczące sygnalizatory brań – najlepiej o zróżnicowanej charakterystyce dźwięku, tak by w przypadku brania natychmiast znaleźć się przy właściwym wędzisku. Łowiąc w spokojnym jeziorze może użyć sygnalizatorów elektronicznych – w rzekach najczęściej muszą wystarczyć przyczepione do szczytówek dzwoneczki.
A później pozostaje już tylko czekać. Gdy szczytówka zacznie delikatnie, nerwowo drgać, a dzwoneczek niemrawo obudzi się ze snu, to znak, że do naszej przynęty zbliżył się węgorek - sznurowadło, próbujący energicznie urwać kawałek rosówki. Bo węgorz miarowy za przynętę bierze się bardziej energicznie. Ryba ta ma zwyczaj pożerania przynęty na miejscu (nie ciągnie jej w swoje siedlisko jak sumik). Dlatego, jeśli przynętą jest żywczyk, trzeba węgorzowi dać czas na jej pobranie. W tym czasie szczytówka może nerwowo zadrgać, a dzwonek zadzwonić. Ale zacinamy dopiero wtedy, gdy wysnuwanie się żyłki wskazuje na to, że węgorz zaczyna zdecydowanie odchodzić.
O tym, że węgorza zacięliśmy skutecznie przekonujemy się po charakterystycznych, krótkich, bocznych szarpaniach szczytówki. Zacięty węgorz stara się „na wstecznym biegu” zejść z haczyka – energicznie falując ciałem, zwijając się w spiralę… A my holujemy go twardo w górę, nie pozwalając, by odpłynął w zaczepy. Na brzeg wydobywamy go wyrzutem i (jeszcze na żyłce) wkładamy do wiaderka. Dopiero wtedy odcinamy przypon i rybę wkładamy do lnianego woreczka, który mocno zawiązujemy (!). Nie ryzykujemy wkładania go do siatki czy wiaderka – bo jest duża szansa, że gdy na chwilę odejdziemy do ogniska i po kilkunastu minutach wrócimy, siatka lub wiaderko będą puste. Węgorze mają wyjątkowy talent do uwalniania się z takich pułapek.
Jakub Kleń