[2016.04.22] Parę słów na temat klenia (2)
Dodane przez Administrator dnia 22/04/2016 17:51:35
Tydzień temu pisałem o tym, że klenie jedzą prawie wszystko, dlatego łowione są różnymi metodami – od dennych gruntówek z ciężkimi ołowiami po lekkie muchówki. Wielu wędkarzy preferuje metody gruntowe i łowiąc klenie na rosówkowy haczyk zakładają czarną pijawkę, rosówkę albo dorodną czereśnię. I czekają, aż sygnalizacyjna bombka ruszy pod kij, a szczytówka delikatnie się ugnie. Jednak taki zestaw gruntowy, to w dużej mierze samołówka, a zacinanie biorącej ryby przez wędkarza rzadko ma sens. Dlaczego?
Ciekawą uwagę na ten temat znalazłem w książce „Czytać w rzece, rozumieć ryby” Wacława Strzeleckiego. Autor ów pisze tak: „Do wysuwanych przeciwko dence oskarżeń dodajmy teraz jeszcze jedno, zwodzi pozorem naszej przy niej niezbędności. Otóż liczni rozmiłowani w tej wędce wędkarze, kiedy dostrzegą, że ryba szamoce szczytówkę, podbiegają do wędziska i wykonują nim ruch zacinający. Są wtedy absolutnie przekonani, iż w taki sposób uczestniczą w czynności łowienia, że odgrywają w nim decydującą rolę. Nieporozumienie. Denka – ciężka, żyłowa, obarczona funtem ołowiu, jak wiemy, na zasadzie samołówki sama zacina rybę, gdy ta, chwyciwszy przynętę, ucieka, żeby w rezultacie zderzyć się z bezwładnością ołowiu i ostrzem haczyka. (Na tej samej zasadzie chwyta rybę sznur rybacki, opisana denka stanowi w istocie rodzaj takiego sznura na jeden haczyk). Fakt dokonany zaznacza pokłon szczytówki. Dopiero w kilka sekund później, jeżeli wędkarz jest dostatecznie sprawny, chwyta za dolnik, szarpie i… wyważa otwarte drzwi.
Wyobraźmy sobie jednak sytuację dla niego korzystniejszą: ryba szarpnęła, nie zraziła się oporem, nie zakłuła i dla jakichś powodów nie wypuściła przynęty z gębki. Z samobójczą determinacją pozostawia denkowcowi trochę czasu, żeby ten mógł ją przyciąć. Wędkarz wykonuje wtedy, co do niego należy. Ale czy rzeczywiście ma w tej korzystnej sytuacji szanse, żeby zaciąć skutecznie? Najpierw wykonuje pracę przygięcia wędziska i skrócenia wielkiego żagla żyłki w czym wybitnie przeszkadza mu siłą prądu. Potem zużywa energię i czas na oderwanie ciężarka od dna, żeby go ściągnąć ku sobie. Ciężarek nie jest mu jednak posłuszny, albowiem gdy tylko został uniesiony, prąd porywa go i znosi w dół, przeważnie zbliża go ku haczykowi i rybie, i w taki sposób… opóźnia wczepienie haczyka w rybi pysk. Na samym końcu, być może, energia zacięcia dotrze do ryby, ale do tej pory miała ona zbyt wiele czasu i powodów, żeby odrzucić przynętę. Chyba, że urodziła się jazgarzem, okonkiem lub małym sumkiem… A wędkarz przez cały czas operacji łudzi się, że on zacina, że ma refleks, że łowi”.
Uwagi Strzeleckiego są trafne. I na pewno każdy z nas powinien o nich pamiętać łowiąc z gruntu, z ciężkim ołowiem dennym. Zacinanie przy tej metodzie łowienia ma sens w dwóch przypadkach. Wtedy, gdy wędka pomiędzy wędkarzem a haczykiem jest rozpięta wzdłuż linii prostej i zgodnie z kierunkiem prądu, zwłaszcza gdy używamy ciężarka przelotowego. I wtedy, gdy ryba zatnie się lekko i na odpięcie się potrzebuje kilkunastu sekund. I te kilkanaście sekund mamy po to, by skutecznie dociąć.
Jakub Kleń