[2016.04.06] A może na pstrągi?
Dodane przez Administrator dnia 06/04/2016 18:10:11
Lubię kwiecień. Lubię ten miesiąc dlatego, że przed sobą mam całą wiosnę, całe lato i całą jesień. Tę ostatnią lubię trochę mniej. Bo chociaż to bardzo dobra pora na ryby (zwłaszcza wrzesień i październik), to przecież zwiastuje ona zbliżający się koniec wędkarskiego sezonu. Bo zaraz po niej przychodzi zima, a zanim zima zagości na dobre, przychodzą zimne przeplatane śniegiem deszcze.
Co innego kwiecień. Aż chce się żyć. To przecież już nie przedwiośnie, a wczesna wiosna, wyznaczona rozwijaniem się liści brzozy, kasztanowca i lipy. Pod koniec kwietnia olchy przystrajają się w przejrzystą zieleń, łąki zaczynają tonąć w kaczeńcach, kwitną drzewa, które kwiatem wyprzedzają pojawienie się liści: klony, jesiony, topole. W ogrodach towarzyszą im śliwy i czereśnie, a zaraz po nich polne grusze na miedzach. W kwietnia po raz pierwszy po zimie odzywa się słowik, budzą się mrowiska i pszczele ule, cieszy ucho buczenie trzmieli. Wraca życie, które przez kilka miesięcy było uśpione.
To odrodzenie się życia widoczne jest także w wodzie, która w ciągu miesiąca podgrzewa się od 6 do 12 stopni Celsjusza. Co prawda, taką temperaturę wody możemy porównać z tą, jaką woda miała z końcem jesieni, ale teraz jest zasadnicza różnica – w przeciwieństwie do jesienie, w kwietniu temperatura wody rośnie, a nie obniża się. A to dla ryb ma znaczenie zasadnicze. Dlatego możemy obserwować tarło niektórych gatunków. Wzrastająca temperatura robi swoje. Na skrzekowiskach możemy patrzeć jak żywiołowo rajcują żaby. Z dna starorzeczy odbija coraz więcej młodych pędów wodnych roślin. A na ciepłych płyciznach zobaczyć możemy roje ruchliwych małych stworzonek. Z milionów złożonej ikry wylęgują się rybie larwy masowo pożerane nawet przez swoich rodziców. W wodzie życie wre.
W ubiegłym tygodniu byłem dwa dni w Porąbce Uszewskiej. Na chwilę zszedłem nad płynący przez wieś w głębokim wąwozie potok Niedźwiedź. Usiadłem nad brzegiem i przez dłuższy czas obserwowałem wodę. Nie było deszczu, więc woda była niemal przezroczysta. Po dłuższej chwili zauważyłem, pod przeciwległym brzegiem, wypływające spod zanurzonych w wodzie korzeni drzew, stadko pstrągów. Kilka z nich mogło mieć jakieś trzydzieści, trzydzieści parę centymetrów długości. Klasyczne patelniaki. Patrzyłem jak płyną leniwie pod prąd, by po chwili cofać się do tyłu.
Następnym razem wezmę kij i spróbuję na nie zapolować. Problem w tym, że potok jest dosyć wąski i warunki do wędkowania na przynęty sztuczne są dość trudne (a tylko takie przynęty są tam dozwolone). Ale jakoś sobie poradzę. Albo puszczę po wodzie nietonącą sztuczną muchę, albo spróbuję precyzyjnie porzucać niewielką obrotówką.
Chociaż muszę przyznać, że największe szanse złowienia tamtejszych pstrągów mają miejscowi chłopcy – oni regulaminem wędkarskim się nie przejmują i łowią tak, jak łowili kiedyś ich ojcowie. Po prostu zakładają na haczyk pęczek czerwonych robaków albo niewielką rosówkę i branie mają niemal pewne.
Jakub Kleń