[2015.11.27] Żegnając sezon nad Dunajcem (III)
Dodane przez Administrator dnia 27/11/2015 20:35:00
Po zjedzeniu odgrzanej w ogniskowym żarze kaczki przyszedł czas na poważne wędkowanie. Sprawdziliśmy zestawy z robakami, założyliśmy na haczyki świeże rosówki i zarzuciliśmy zestawy. Andrzej swój rosówkowy zestaw zarzucił dość daleko w dół rzeki. - I co? Tam nie będzie ryby? - stwierdził pytająco, nie oczekując zresztą odpowiedzi z naszej strony. Powtórzył zresztą jeszcze parę razy pod nosem: - No, co? Tam nie będzie ryby? Na drugim kiju zamiast czerwonych robaków, podwiesił żywczyka. Ten zestaw zarzucił trochę bliżej. Ja i Leszek nie przerzucaliśmy zestawów żywcowych. Uznaliśmy, że jeszcze trochę poczekamy, bo jak na razie nic nie wskazywało na to, by nasze żywczyki zainteresowały jakiegoś sandacza. Minęły kolejne dwie godziny. Jeśli idzie o brania, to szału nie było. Dzwonki na szczytówkach milczały jak zaklęte. Patrzyliśmy na drugi brzeg Dunajca, gdzie jakiś wędkarz blachował. Nie zauważyliśmy jednak by i on coś zaczepił. Zresztą po godzinie zwinął sprzęt i odjechał samochodem.
Tymczasem słońce zaczęło powoli chować się za lasem i nagle zrobiło się dość zimno. Ubraliśmy kurtki i dołożyliśmy drewna do ognia. Zamierzaliśmy usiąść przy ognisku, gdy na równe nogi zerwał nas dźwięk sygnalizacyjnego dzwonka na Andrzejowym kiju. Podbiegliśmy. Szczytówka była wygięta i lekko drżała. Andrzej poczekał jeszcze chwilę, później zaciął i zaczął hol. Wygięty kij wskazywał na sporą sztukę. W pewnym momencie Andrzej przestał kręcić kołowrotkiem i trzymał napiętą żyłkę. Ryba jakby zamurowała. Trwało to może z minutę. Później Andrzej podciągnął kij w górę i znów powoli zaczął zwijać żyłkę. I nagle kij się wyprostował, a żyłka zaczęła luźno zwisać ze szczytówki. Staliśmy jak oniemiali. Okazało się, że przypon w połowie został przerwany albo przegryziony. Zamiast sandacza żywcem prawdopodobnie zainteresował się szczupak, który dał sobie radę z plecionką.
Więcej brań już nie mieliśmy, ale do późnych godzin wieczornych działała adrenalina. Nie tylko u Andrzeja. A o zerwanej, tajemniczej rybie rozmawialiśmy jeszcze w samochodzie wracając do Nowej Huty.
Jakub Kleń


Swój zestaw Andrzej zarzucił dość daleko w dół rzeki.