[2015.08.02] Wakacyjna kampania
Dodane przez Administrator dnia 02/08/2015 21:10:23
W Polsce przyjęła się tradycja wyborów przeprowadzanych wczesną jesienią. Pierwsze wolne wybory parlamentarne odbyły się 27 października 1991 roku, ale już następne w 1993 roku (przyspieszone) urządzono znacznie wcześniej – 19 września. W 1997 roku Polacy wybierali Parlament 21 września, cztery lata później, w 2001 – 23 września, w 2005 – 25 września, w 2007 (znów przyspieszone) - 21 października, a w 2011 – 9 października. Najbliższe wybory parlamentarne, już ósme z kolei, odbędą się 25 października, a więc prawie tak późno jak te z 1991 roku. Tegoroczną datę wyznaczył Komorowski, jeszcze jako prezydent, mając nadzieję, że w trakcie dłuższej kampanii Platforma Obywatelska zdoła podźwignąć się z upadku i uzyskać większe poparcie. Oczywiście może się okazać, że wręcz przeciwnie – im dłuższa kampania, tym gorszy będzie wynik rządzącej partii.
Wrześniowe wybory oznaczały, że kampanie będą krótkie i intensywne. Wprawdzie rozpoczynano je już latem, a od połowy sierpnia trwała zaciekła rywalizacja na ulotki i plakaty, to jednak większość potencjalnych wyborców zaczynała interesować się politycznymi układankami dopiero po wakacjach, a więc na początku września. W tym roku jest nieco więcej czasu (kandydaci na listach muszą zostać zarejestrowani do 15 września), ale praktycznie kampania trwa już od paru tygodni. Dlaczego tak wcześnie? Ponieważ sondaże przepowiadają gruntowną przebudowę parlamentarnych reprezentacji, a pojawienie się nowych ugrupowań, liczących na dobry wynik, zmusza rywalizujące ze sobą partie do podjęcia nadzwyczajnych wysiłków.
Nikt nie marnuje czasu. Miller objeżdża uzdrowiska, a lewicowi weterani, pozujący na młodzież, agitują pod warszawską „tęczą”. Korwin- Mikke poci się na plażach w nadziei, że tym razem uzbiera parę procent. Kukiz koncertuje i namawia do udziału w referendum naiwnie wierząc, że magiczne hasło jow-ów (jednomandatowych okręgów wyborczych) przysporzy mu zwolenników w walce o poselskie mandaty. Kopaczowa organizuje operetkowe posiedzenie rządu we Wrocławiu, zmuszając ministrów do marnowania czasu na przejażdżki koleją, podczas gdy równocześnie tłumy sekretarzy, doradców, asystentów, wiceministrów itd. wędrują za nimi rządowymi limuzynami. Petru, który tym razem nie stara się o posadę w banku, ale o przepustkę do Sejmu, całe dnie spędza w telewizyjnych studiach. Bohaterowie afery podsłuchowej zabiegają o pierwsze miejsca na listach i pewnie je dostaną jako wypróbowani i doświadczeni politycy Platformy. Tylko PSL nie ma już ani pomysłu, ani siły, żeby zabiegać o głosy wiejskich wyborców, którzy raczej tym razem nie pójdą głosować na „ludowych” aparatczyków.
Nie traci czasu również Prawo i Sprawiedliwość, przede wszystkim promując przyszłą premier Beatę Szydło. Różnica jest taka, że PiS ma przygotowany program konkretnych i realnych zmian, podczas gdy cała reszta liczy na to, że dla pozyskania Polaków wystarczy dobrze opakowana i odpowiednio nagłośniona propaganda. Szczególnie Platforma mocno wierzy, że jej wyborcy są na tyle nierozgarnięci, że po raz trzeci gotowi są głosować nawet na najbardziej skompromitowanych cwaniaków. Tym bardziej, że właśnie oni rzucą na wyborczą szalę ogromne pieniądze. Skąd je mają? Dzisiaj nie interesują się tym ani prokuratura, ani odpowiednie służby, ale miejmy nadzieję, że po wyborach CBA odpowie na to pytanie.
Ryszard Terlecki