[2014.11.20] O leszczach po sezonie
Dodane przez Administrator dnia 20/11/2014 12:25:01
Czy mijający powoli rok był rokiem leszczowym? Dla mnie nie za bardzo. Bywały lata, gdy leszczy łowiłem bardzo dużo. W tym roku było ich zdecydowanie mniej. Prawdopodobnie dlatego, że i rzadziej wybierałem się na leszczowe łowy. A leszcze potrafią zachwycić. Zwłaszcza te duże – takie po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt centymetrów. Takie leszcze trafiają się w Wiśle w okolicach Mogiły. Takie leszcze można też czasami wyciągnąć z Jeziora Rożnowskiego. O dwudziestocentymetrowym drobiazgu nie piszę, bo takie leszczyki złowić można praktycznie wszędzie.
Czasami spotykam młodych wędkarzy, którzy skarżą się, że leszcze nie biorą. Siedzą godzinami, a one jakby wyparowały. To prawda. Zdarzają się dni, gdy trudno liczyć na branie leszcza. Zauważyłem, że ryby te silnie reagują na gwałtowne wahania ciśnienia atmosferycznego, a zwłaszcza na jego spadek – w takich sytuacjach praktycznie przestają żerować. Drugim, ważnym czynnikiem mającym wpływ na żerowanie leszczy jest kierunek i siła wiatru. Najmniej korzystne wydają się wiatry północne i północno-wschodnie, natomiast ryby te żerują doskonale, gdy wieje z zachodu albo południowego zachodu. Z wiatrem wiąże się jeszcze jednak ważna sprawa. Jak wiadomo, dostatecznie silny wiatr powoduje mieszkanie wody w jeziorze czy zalewie. A to poprawia tzw. warunki tlenowe. I chociaż leszcz nie ma specjalnych wymagań tlenowych, to jednak po dopływie tlenu zaczyna lepiej żerować. Zauważyłem już wiele razy, że najlepsze leszczowe brania miałem wtedy, gdy na wodę wybrałem się po kilku wietrznych dniach, gdy nastał dzień spokojny.
Z żerowaniem leszcza wiąże się również temperatura wody. Ryba ta najlepiej trawi pokarm w wodzie o temperaturze około 20 stopni C. Jeśli temperatura wody spadnie poniżej 9 stopni C., leszcze praktycznie przestają żerować. Dlatego tytuł dzisiejszego felietonu brzmi „O leszczach po sezonie”. Złowienie leszcza w drugiej połowie listopada czy w grudniu jest zupełnie przypadkowe. Można więc spokojnie powiedzieć, że tegoroczny sezon leszczowy mamy już za sobą.
Leszcze mają wyjątkową zaletę. Ich mięso jest wyjątkowo smaczne (przynajmniej mnie bardzo smakuje zgrilowany czy usmażony leszcz), a wartość tego mięsa jest zbliżona do mięsa okonia, szczupaka czy karpia. Z tej czwórki, to właśnie w mięsie leszcza jest najwięcej związków mineralnych, a samo mięso tej ryby zawiera więcej tłuszczu niż mięso karpia (o okoniu czy szczupaku nawet nie wspominam, gdyż te dwie ostatnie ryby mają mięso „chude”).
Do dzisiaj pamiętam smak leszcza złowionego w zbiorniku czchowskim, którego później z bratem upiekliśmy w popiele. Wypatroszoną i pokrojoną w filety rybę przyprawiliśmy solą, pieprze i odrobiną kminku. Zawinęliśmy ją w kilka warstw białego papieru, oblepiliśmy cienką warstwą gliny i zagrzebaliśmy w żarzącym się popiele ogniska. Tak przygotowanego leszcza piekliśmy około pól godziny. Później zrobiliśmy sobie ucztę. Gorące kawałki leszcza przegryzane chlebem i zapijane zimnym piwem smakowały jak najbardziej wykwintne danie z dobrej hotelowej restauracji. A my, takie danie pałaszowaliśmy nad samą wodą, przy ognisku, przed rozbitym namiotem…
Jakub Kleń