[2006.09.01] Noc z węgorzem (II)
Dodane przez Administrator dnia 01/09/2006 18:55:28
Ryba poddała się, ale zaczęła gwałtowanie chodzić na boki – raz w lewo, raz w prawo. Trochę jak karp. Po zwinięciu kilkunastu metrów, jakby przymurowała do dna. Próbowałem zwinąć chociaż z pół metra żyłki. Nic z tego. Zacząłem podejrzewać zaczep. Z wygiętą szczytówką i napiętą żyłką stałem nieruchomo jakieś piętnaście minut. Co robić? Szarpnąć na siłę? Poluzować? Gdy szarpnę, to pomimo tego, że zestaw był solidny, mogę go zerwać. Ale z drugiej strony, przecież nie będę tak stał do rana. Zanim zrobiłem coś, co ostatecznie wyjaśniłoby sytuację, przypomniałem sobie o prostym sposobie na sprawdzenie, czy problem spowodowany został zaczepem, czy też może tylko ryba tak solidnie przymurowała. Przy pasku miałem solidną bukową pałę do uśmiercania ryb. Przełożyłem wędzisko do lewej ręki, a w prawą wziąłem pałkę i zacząłem nią rytmicznie uderzać w kij. W ciszy nocnej zaczęło rozlegać się miarowe stukanie, a drgania przenosiły się z kija na napiętą żyłkę i wędrowały gdzie pod wodę. Po kilkunastu sekundach stał się niemal cud. Zaczep puścił. Ale… zaraz, zaraz... ten „zaczep” zaczął uciekać na lewo. Więc nie był to zaczep. To była jakaś wyjątkowo silna ryba. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Znów zacząłem pompować. Sytuacja zaczęła przypominać początek holu, zaraz po zacięciu. Ryba znów zaczęła chodzić na boki – raz w lewo, raz w prawo. Powoli ściągałem ją zakosami w stronę swojego stanowiska. Po dwudziestu minutach holu, wreszcie miałem ją przy brzegu. Latarką poświeciłem w miejsce, gdzie woda kłębiła się gwałtownie. Czyżby węgorz? Drżącą ręką chwyciłem za podbierak i ostrożnie podjechałem nim pod rybę starając się podebrać ją od ogona. Udało się. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przed sobą miałem… węgorza. Rzucał się po trawie, a ja starałem się go zmierzyć. Na oko miał jakieś pół metra. Wreszcie zmierzyłem go dokładnie. Od pyska do ogona równe 53 centymetry. Tego się nie spodziewałem. Węgorzycho jak się patrzy tutaj? W Czchowie?... Co prawda na początku lat dziewięćdziesiątych wyciągnąłem już z tej wody niewielkiego węgorzyka. Widocznie kiedyś zarybili nim zbiornik. Może kilka z nich uchowało się do dzisiaj? Tej nocy dowiedziałem się, że jeden uchował się na pewno.
Jakub Kleń