[2006.08.28] Noc z węgorzem (II)
Dodane przez Administrator dnia 28/08/2006 15:08:25
Ryba poddała się, ale zaczęła gwałtowanie chodzić na boki – raz w lewo, raz w prawo. Trochę jak karp. Po zwinięciu kilkunastu metrów, ryba jakby przymurowała do dna. Próbowałem zwinąć chociaż pół metra żyłki. Nic z tego. Zacząłem podejrzewać zaczep. Z wygiętą szczytówką i napiętą żyłką stałem nieruchomo jakieś piętnaście minut. Co robić. Szarpnąć na siłę? Poluzować? Przecież nie będę tak stał do rana. Zanim zrobiłem coś, co ostatecznie wyjaśniłoby sytuację, przypomniałem sobie o prostym sposobie na sprawdzenie, czy problem spowodowany został zaczepem, czy też może ryba tak solidnie przymurowała. Przy pasku miałem solidną bukową pałę do uśmiercania ryb. Przełożyłem wędzisko do lewej ręki, a w prawą wziąłem pałkę i zacząłem nią rytmicznie uderzać w kij. I stał się niemal cud. Zaczep puścił. Ale… zaraz zaczął uciekać na lewo. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem. Znów zacząłem pompować. Po dwudziestu minutach rybę miałem przy brzegu. Podebrałem ją podbierakiem. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przed sobą miałem… węgorza. Mierzył 52 centymetry. Tego się nie spodziewałem. Co prawda na początku lat dziewięćdziesiątych wyciągnąłem już z tej wody niewielkiego węgorzyka. Widocznie kiedyś zarybili nim zbiornik. Może kilka z nich uchowało się do dzisiaj? Tej nocy dowiedziałem się, że na pewno uchował się jeden.
Jakub Kleń