[2005.07.14] Niespodzianka
Dodane przez Administrator dnia 14/07/2005 18:32:50
W ostatnią sobotę odwiedziłem moje stare miejsce u stóp zamku Tropsztyn. Z górnego tarasu, odbudowanego prawie od fundamentów zamku, po drugiej stronie Dunajca doskonale widać przepiękny zabytkowy biały kościółek w Tropiu i okoliczne zalesione wzgórza, a wśród nich meandrujący leniwie Dunajec. Rzeka rozlewa się tutaj szeroko, jest sporo odnóg, zatok i zatoczek. I właśnie taka odnoga, prawie ze stojącą wodą, obmywa brzeg, na którym stoi zamek. Doskonałe łowisko leszczy, chociaż od czasu do czasu trafa się tutaj również płoć, karaś albo okonek. Chociaż ruchliwa droga Kraków-Nowy Sącz jest kilkadziesiąt metrów od łowiska, to przejeżdżające nią setki samochodów nie przeszkadzają, bo za plecami ma człowiek nie drogę, tylko potężną ścianę zbocza. To strome zbocze daje poczucie izolacji i spokoju.
Byłem tam wczesnym świtem. Pogoda jak wymarzona. Niebo lekko zachmurzone, od czasu do czasu spomiędzy chmur prześwitywało słońce. Niezbyt gorąco i niezbyt wietrznie. Jak na lipcowe łowienie – w sam raz. Zanęciłem łowisko i zarzuciłem dwa gruntowe zestawy. Na jednej wędce kilka białych robaków, na drugiej kilka kawałków skórki od chleba. Brania zaczęły się po godzinie. W ciągu trzydziestu minut na brzegu miałem cztery ładne, trzydziestoparocentymetrowe leszcze. Ale brały tylko na białe robaki. Skórki od chleba pozostały nie tknięte. Zarzuciłem po raz kolejny na białe, a z drugiego zestawu zdjąłem skórki i założyłem rosówkę. Tak na wszelki wypadek. Po kilku minutach wyciągnąłem jeszcze jednego leszcza i brania się skończyły. Ryby widocznie przestały żerować lub przeniosły się w inne miejsce. Miałem czas, by zabrać się za śniadanie. Pojadłem, całość popiłem kawą i zacząłem rozmyślać.
Z błogiego nastroju wyrwał mnie gwałtowny ruch sygnalizacyjnej bombki. Poleciała w górę, zaczęła zjeżdżać w dół i znów w górę, tym razem uderzając o kij. Zaciąłem. Poczułem opór. No, no... Zacząłem hol w kierunku brzegu. Opór był duży, ale ryba metr po metrze zbliżała się jednak w moim kierunku. Dziwne uczucie. Inaczej walczy brzana, inaczej walczy boleń, jeszcze inaczej chodzący na boki karp, a to? Wreszcie, gdy od ryby dzielił mnie może metr wody zobaczyłem... węża. Tak, to był niewielki węgorzyk. Podjechałem podbierakiem i wyciągnąłem zdobycz na brzeg. Mierzył trzydzieści osiem centymetrów. Trochę za mały, by zabrać go do domu. Odciąłem przypon, bo haczyk miał wbity dość głęboko, a nie chciałem mu ranić pyska. Popatrzyłem i wpuściłem z powrotem do wody. Przez chwilę nie ruszał się. Nagle zawinął ogonem i... pooszeeedł...
Jakub Kleń