[2006.06.28] Niedziela na Lesisku
Dodane przez Administrator dnia 28/06/2006 17:55:19
W niedzielne popołudnie, pierwsze, naprawdę ciepłe czerwcowe popołudnie tego roku, wpadłem na chwilę na Lesisko, by zarzucić w tamtejszym stawie. Staw nie jest duży, ale pełen uroku. Ma i tę zaletę, że jest stosunkowo blisko. Połowiłem dwie godziny na spławik. Co prawda, nie wzięło nic, ale staw uruchomił wspomnienia z dzieciństwa. Jako kilkunastoletni chłopak, z samodzielnie wykonaną wędką z bambusa, zaopatrzoną w niewielki kołowrotek o ruchomej szpuli, często bywałem nad tym stawem. Mieszkałem wówczas w os. Na Skarpie, więc nad staw, przez łąki, miałem bardzo blisko. Najczęściej wyciągałem karasie. Ale pamiętam jeden szczególny dzień. Był początek czerwca. Ja siedziałem po północnej stronie stawu. Łowiłem na spławik i czerwone robaki. Bez specjalnych sukcesów. W siatce miałem dwa niewielkie karasie. Natomiast po przeciwnej stronie, łowiło trzech chłopców w moim wieku. Wyglądali na miejscowych – z Mogiły albo Lesiska. Też łowili na spławik. Nie wiem co zakładali na haczyki. Ale, w przeciwieństwie do mnie, byli bardzo zadowoleni. W ciągu dwóch godzin wyciągnęli kilka ładnych linów. Ja wtedy liny widziałem jedynie w książce na obrazku. Byłem pełen podziwu, który przemieszany był z młodzieńczą zazdrością i cisnącym się na usta pytaniem: czemu oni, a nie ja? Gdzie tkwiła przyczyna ich sukcesu? Znali dobrze ten staw? Wiedzieli, gdzie najlepiej zarzucić? A może wcześniej przez kilka dni nęcili w tym miejscu?
Po kilku dniach wybrałem się ponownie nad staw na Lesisku. Tym razem nad wodą było pusto, więc stanąłem w tym miejscu, gdzie wcześniej łowili miejscowi. Zarzuciłem na spławik. Na haczyku dyndał czerwony robaczek. Ale spławik stał nieruchomo przez godzinę. Nawet nie drgnął. Po kolejnej godzinie zrezygnowany spakowałem sprzęt i zacząłem zbierać się do domu. Tego dnia nie wyciągnąłem nawet marnego karasia.
Pamiętam, że widziane wówczas liny, wyciągane przez moich konkurentów (bo tak ich wówczas traktowałem) śniły mi się przez kilka miesięcy. I jeszcze kilka razy - w lipcu, sierpniu i wrześniu - chodziłem nad ten staw, ale lina nie złowiłem tam nigdy. Ale czar tego miejsca pozostał. Dlatego wpadam tam raz, dwa razy w roku. Nawet nie po to, by coś złowić, ale dlatego, że po prostu lubię to miejsce. Lubię ten staw, z którego kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, na moich oczach, wyciągano na wędkę wypasione liny.
Jakub Kleń