[2006.05.25] U stóp zamku Tropsztyn
Dodane przez Administrator dnia 25/05/2006 15:17:01
Lubię okolice Czchowa. Lubię jego samotną basztę wznoszącą się wśród drzew i widoczną z daleka. Od dwóch lat tę basztę można zwiedzać. Wewnątrz niej wykonano metalowe schody, którymi można wyjść na górę. A gdy tam już wejdziemy, z niewielkiego tarasu można patrzeć na Dunajec, na rozłożone wzdłuż jego brzegów pola i na ciągnące się w oddali zalesione wzgórza. Jadąc dalej, w kierunku Nowego Sącza, za Wytrzyszczką, po lewej stronie drogi, na skalistym wzgórzu, stoi odbudowany zamek Tropsztyn. W okresie letnim można go zwiedzać po wykupieniu biletu-cegiełki w cenie 5 zł.
Mnie zamek przyciąga z innego powodu. U jego stóp znajduje się jedno z moich ulubionych leszczowych łowisk. Co prawda leszcze nie są tam tak wyrośnięte jak w Rożnowie, ale za to jest spokój, pewność, że nie wyjedzie się z pustą siatką oraz dobre dojście nad wodę. Poza leszczami trafi się i okonek, i płotka… A nie bez znaczenia jest i to, że przed zamkiem można zostawić samochód i gdy rozpęta się ulewny deszcz, dość szybko można się ewakuować. Właśnie tam wybrałem się w ubiegłą sobotę. Nie nastawiałem się na wielką rybę. Bardziej zależało mi na tym, by odpocząć, oderwać się od kieratu zajęć, pooddychać zapachem świeżej trawy, napatrzyć się wodzie i zieleni. A przecież teraz zieleń jest najbardziej zielona – soczysta i młoda.
Zarzuciłem dwie gruntówki. Jako sygnalizatorów brań użyłem styropianowych bombek, a na haczyki – też tradycyjnie – powędrowały białe robaki i dendrobeny. W łowisko wrzuciłem dwie dość luźne kule z zanętą. I pozostało czekać. Po piętnastu minutach drgnęło na kiju z dendrobenami. Bombka lekko podniosła się, znieruchomiała, a po chwili strzeliła o kij. Zaciąłem. Na drugim końcu zestawu poczułem znajomy opór. Po kilku minutach w podbieraku miałem… ładnego okonia. Mierzył dwadzieścia trzy centymetry. Skoro dendrobeny przyniosły mi szczęcie, powtórzyłem tę samą przynętę. Po kilkunastu minutach sytuacja powtórzyła się. Bombka drgnęła, a chwilę później uderzyła o kij. Znów zaciąłem. Szczytówka pozostała wygięta. Kilka minut holu i… znów okoń. Też ładny, choć trochę mniejszy – dwadzieścia jeden centymetrów.
Tego dnia nie złowiłem już nic więcej. Nie udało mi się złowić ani jednego leszcza. A przecież przyjechałem z przekonaniem, że jeśli coś złowię, będzie to leszcz. Ale w wędkowaniu tak bywa. Łowi się to, co daje woda.
Jakub Kleń