[2012.09.27] POŻEGNANIE LATA NAD WISŁĄ (II)
Dodane przez Administrator dnia 27/09/2012 17:54:09
Późnej brania były coraz częstsze. Po pół godzinie ruszyła bombka sygnalizacyjna na moim kiju. Najpierw lekko drgnęła, przesunęła się w górę, po chwili opadła i znów poszybowała pod sam kij. Zaciąłem. Holując rybę wiedziałem, że nie będzie to potwór, ale nie wiedziałem, co to będzie za gatunek. Po wyciągnięciu ryby na brzeg okazało się, że był to ładny, ale niestety, niemiarowy sandacz. Mierzył trzydzieści sześć centymetrów długości. Na nieszczęście zapiął się dość głęboko. Na tyle głęboko, że nie ryzykowałem wyjmowania haczyka, lecz odciąłem przypon. Ryba żwawo wróciła do rzeki.
Była chyba już jedenasta przed południem, gdy branie na swoim kiju zauważył Leszek. Na haczyku miał kawałek drobiowej wątróbki, więc spodziewaliśmy się suma. Widok był oszałamiający. Najpierw bombka podskoczyła pod kij, a zaraz po tym, żyłka zaczęła wysnuwać się z kołowrotka (Leszek zostawił otwarty kabłąk, by ryba nie czuła oporu biorąc przynętę). Wreszcie wysnuwanie się żyłki ustało. – Gdy ryba ruszy ponowie, tnij – orzekł Andrzej. Po kilkunastu sekundach żyłka znów ożyła, coś zaczęło ciągnąć jej kolejne centymetry w wodę. Leszek zaciął. Po chwili w podbieraku wylądował sum. Też niewielki – mierzył niecałe czterdzieści centymetrów. Ale ten przynajmniej, w przeciwieństwie do mojego sandacza, zapięty był lekko, więc nie było problemu z odczepieniem haczyka i wypuszczeniem młodego wojownika do wody. – Rośnij. Jeszcze się kiedyś spotkamy – pożegnał go Leszek.
(Dokończenie za tydzień)
Jakub Kleń