[2006.04.14] Obrońcy Europy
Dodane przez Administrator dnia 14/04/2006 19:26:18
W końcu zeszłego tygodnia I program TVP potraktował nas dwuczęściowym filmem pod tytułem „Krzyżowcy”, który tak polecała „Gazeta Wyborcza”: „film chwalony jest za oddanie ducha epoki, zgodnie z obecną wiedzą na temat wypraw krzyżowych”. Chociaż rzadko oglądam filmy w telewizji, to jednak tym razem postanowiłem zrobić wyjątek, tym bardziej, że cenię sobie te filmy historyczne, które możliwie wiernie odtwarzają odległe epoki (np. znakomity film „Waleczne serce” z Gibsonem w roli głównej).
Już po chwili oglądania stało się jednak oczywiste, że „Krzyżowcy” są produkcją co najwyżej średniej klasy, a o „oddaniu ducha epoki” raczej nie może być mowy. Zająłem się więc poprawianiem prac studentów, z rzadka tylko rzucając okiem na przedstawiane na ekranie wydarzenia. Dopiero gdzieś w drugiej części zainteresowałem się filmem ponownie, gdy stwierdziłem ze zdumieniem, że główni bohaterowie – którym towarzyszy sympatia reżysera, a powinna także towarzyszyć sympatia widzów – bynajmniej nie znajdują się po stronie tytułowych krzyżowców. Przeciwnie: krzyżowcy przedstawiani są jako tłum rabusiów, żądnych krwi i łupów, mordujących niewinnych mieszkańców zdobytego miasta, w dodatku walczących pomiędzy sobą i z pogardą odnoszących się do świętych relikwii, takich jak drzewo Krzyża, w czasie walki poniewierające się pod ich nogami. Ofiarami krzyżowców są Żydzi, napadani dla zwykłego rabunku, a także Saraceni (tej średniowiecznej nazwy Arabów używają autorzy filmu), przedstawiani tak, jakby bronili swojej ojczystej ziemi.
Coraz bardziej zdumiony faktem, że telewizja pokazuje nam jakąś proarabską propagandówkę, zacząłem sprawdzać w programie telewizyjnym, kto wyprodukował to wątpliwe dzieło. Okazało się wówczas, że jest to film produkcji włosko-niemieckiej. Tak więc Włosi i Niemcy, którzy (obok Francuzów i Anglików) stanowili nacje najliczniej reprezentowane podczas krzyżowych wypraw, nakręcili film przyznający rację muzułmańskim najeźdźcom. A przecież to Arabowie w VII wieku podbili Bliski i Środkowy Wschód, a w VIII wieku północną Afrykę i dzisiejszą Hiszpanię. Dopiero w 732 roku ich marsz w głąb Europy zatrzymał Karol Młot w bitwie pod Poitiers. W ciągu kilku następnych wieków ich religia zapanowała na podbitym obszarze, a gdy do wrót Europy dotarli muzułmańscy Seldżukowie i zagrozili chrześcijańskiemu Bizancjum, na wezwanie papieża ruszyły rycerskie wyprawy, aby powstrzymać ekspansję Islamu. Ideą, która wówczas zjednoczyła Europę, było pragnienie uwolnienia z rąk muzułmanów Ziemi Świętej, z Jerozolimą oraz najważniejszymi dla chrześcijan miejscami, opisanymi w Ewangelii. Mimo przejściowych sukcesów krzyżowcy zostali pokonani, a w 1453 roku muzułmanie zdobyli Konstantynopol i tym razem od wschodu rozpoczęli stopniowy podbój Europy. Ostatecznie zatrzymał ich dopiero król Jan III Sobieski pod Wiedniem w 1683 roku.
Oczywiście, można dziś uznać, że wielkie religijne uniesienie, jakie porwało Europejczyków w XII i XIII wieku, nie pasuje do gorliwie propagowanej idei laicyzacji, a paniczny strach przed tym, aby nie urazić mieszkających w Europie muzułmanów, może prowadzić do bezkarnego poniżania katolików. Chrześcijaństwo już dawno wyrzekło się stosowania przemocy, jednak wmawianie nam dzisiaj, że Europa powinna była poddać się Arabom i Turkom już w Średniowieczu, świadczy raczej o skretynieniu autorów takiego poglądu, niż o ich życzliwości dla muzułmańskich imigrantów. To tak jakbyśmy w Polsce wyprodukowali film, przedstawiający Sobieskiego jako agresora, a janczarów Kara Mustafy jako niedoszłych wyzwolicieli Europy spod jarzma chrześcijańskiej cywilizacji. A może i tego doczekamy, skoro polska telewizja nie widzi niczego niestosownego w serwowaniu nam antyeuropejskich „Krzyżowców” w najlepszym czasie antenowym.
Ryszard Terlecki