[2012.03.02] Ministrowie na kawie u premiera
Dodane przez Administrator dnia 02/03/2012 11:12:43
Trwa rządowa komedia. Tusk spotyka się ze swoimi ministrami. Codziennie z jednym, czasem z dwoma. Czy rzeczywiście premier musi specjalnie umawiać się z ministrami, żeby zamienić z nimi kilka uprzejmych zdań i zrobić sobie wspólną fotografię? Czy premier nie może porozmawiać z każdym z ministrów przy okazji spotkania rządu? A może Tusk nie bywa na zebraniach rządu?
Ale co premier ma lepszego do roboty? No tak, może grać w tenisa. Ale Tusk w tenisa gra w środy, w południe, a zebrania rządu odbywają się we wtorki. Może kopie piłkę? Ale przecież Tusk piłkę kopie w czwartki – wtedy też nie ma rządowych narad. Może więc wsiada do rządowego samolotu i odlatuje do Gdańska? Ale Tusk odlatuje w każdy piątek, a wraca podobno już w poniedziałek. Wszystko wskazuje na to, że wtorki ma wolne. Dlaczego więc w wolne wtorki nie może wpaść na posiedzenie rządu i spotkać się ze swoimi ministrami?
Przedstawienie trwa. Dziennikarskie gwiazdy od tygodnia czatują na premiera, aby zadać mu odważne pytania: – A jak pan premier ocenia znakomite wyniki pracy ministra Rostowskiego? Też znakomicie? Bardzo dziękuję za wypowiedź dla naszej rzetelnej telewizji.
Premier na prawie dwa tygodnie zburzył swój ustalony rytm pracy. No, może nie całkiem, bo ileż można nudzić się w towarzystwie Pawlaka, Gowina czy Sikorskiego. Na tenisa czy piłkę i tak czasu wystarczy. Za to do Gdańska premier odleciał dopiero w sobotę popołudniu. Cały dzień zmarnowany. Mógł nie zdążyć na ulubiony jogging po ulicach Sopotu. Złośliwi mówią, że ulice są wtedy zamknięte, a na każdym rogu stoi funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu.
Wcześniej przez całe tygodnie nie było wiadomo, gdzie podziewa się premier. Jedni zapewniali, że wciąż jeszcze jest na urlopie w Dolomitach, inni, że razem z Grasiem ogląda mecze w telewizji. Znudzeni dziennikarze snuli się za Niesiołowskim, a Kolenda-Zalewska wcale nie przychodziła do pracy, bo ktoś mógłby ją posądzić, że planuje zrobić wywiad ze Schetyną. A tu nagle festiwal: Tusk uśmiechnięty, zadowolony, codziennie znajduje kwadrans dla dziennikarzy, żeby pochwalić swoich znakomitych ministrów. Arłukowicz? Zapędził lekarzy i aptekarzy w kozi róg – teraz pielęgniarki będą wypisywać recepty. Mucha? Wróciła zachwycona ze spotkania z kibicami Wisły Gdańsk i Legii Kraków. A Boni? Pokazał grę komputerową „Jak przeżyć trzy powodzie w dwa lata?”.
Dobry humor Tuska psuje tylko świadomość, że po miłych podwieczorkach z ministrami, przyjdzie jednak czas na poważną naradę. Dotychczas rząd pożyczał mniej więcej 100 miliardów rocznie. Ten dług ze swoich kieszeni przez dziesięciolecia będą spłacać hutnicy, nauczyciele, przedsiębiorcy, emeryci. Ale w tym roku 100 miliardów nie wystarczy. Trzeba wypłacić premie za zbudowane stadiony, ukończone autostrady, wyremontowane koleje; trzeba dać nagrody za utrącenie koncesji dla telewizji „Trwam”, za likwidację tysiąca szkół, za zmuszenie do wyjazdu za granicę kolejnego miliona młodzieży. A jeszcze Merkel każe ratować Grecję i Włochy. Skąd wziąć pieniądze na to wszystko?
Jest tylko jedna rada: zapędzić naród do roboty. Najlepiej do końca życia. Na emerytury i tak nie wystarczy.
Ryszard Terlecki