[2012.01.13] KRYSTYNA BEDNARCZYK I RYSZARD KOŁEK
Dodane przez Administrator dnia 13/01/2012 12:58:11
„Zielona Jedynka” - tak nazywał się kompleks punktów usługowych w Nowej Hucie na osiedlu Zielonym. Obecnie na fali przemian wiele tych punktów stoi pustych, czeka na nowych inwestorów. Były tu: sklep obuwniczy, garnitury, ubranka komunijne, a nawet punkt pomocy społecznej.
„Christine” – tak nazywa się zakład kaletniczy, który jako jedyny ostał się w tej części osiedla. Ale od początku. Krystyna Bednarczyk przybyła do Nowej Huty w 1977 roku. Po skończeniu Szkoły Przemysłu Skórzanego została kaletnikiem. Pracowała w Spółdzielni Inwalidów Kal-But, która w chwili obecnej już nie istnieje. Od 1986 roku pracowała w swoim zawodzie w firmie polonijnej. Po pięciu latach pracy, na skutek zawiłości celno-bankowych, firma upadła. Ale w firmie tej pracował również Ryszard Kołek. Tam się poznali. I, po rozpadzie firmy polonijnej, postanowili „wziąć sprawy w swoje ręce”.
W latach 1991-1995 prowadzili zakład kaletniczy przy ulicy Kantorowickiej, gdzie świadczyli usługi dla ludności. Następnie przenieśli się na os. Szkolne 17. Na tym osiedlu pozostali do 2001 roku. Następnie znów się przenieśli i pracują do dnia dzisiejszego na os. Zielonym 1.
Ryszard Kołek pracuje w zawodzie 26 lat, choć tak naprawdę jest samoukiem. Tajniki pracy kaletniczej poznał we wspomnianej firmie polonijnej, gdzie jako magazynier i zaopatrzeniowiec poznawał ludzi, adresy, kontakty, materiały, narzędzia i nauczył się pracy w tym zawodzie. Firma polonijna przeszła do historii, ale doświadczenie i wiedza tam zdobyte pozostały i przydały się w obecnej „pracy na swoim”. Aktualnie, w punkcie na os. Zielonym, stoi pięć maszyn do różnego rodzaju szycia. Maszyny mają po 50 lat i więcej. Pan Ryszard opowiada jak ciężko zdobywa się do nich części i jak trzeba się kombinować, aby zakład funkcjonował. Na szczęście dzisiaj jest dostęp do wszelkiego rodzaju materiałów i akcesoriów kaletniczych, choć niektóre rzeczy musi zamawiać przez pośredników nawet… w Chinach.
Zarówno p. Krystyna jak i p. Ryszard cieszą się z pracy, którą wykonują. Czują, że są potrzebni i często widzą wdzięczność w oczach swoich klientów, za to, że są i za to, że mogą coś komuś naprawić: torebkę, saszetkę, walizkę czy neseser. Przywiązanie klienta do jego starych rzeczy, to nie raz więcej niż kupienie czegoś nowego. Nowe, to już nie to samo, co to poprzednie. Pan Ryszard opowiadał jak dostał kiedyś nietypowe zlecenie. Otóż pewna wytworna dama przyniosła do zakładu stary, XIX-wieczny, duży kufer. Był to jakiś rodzinny spadek po dziadkach, a owa dama pragnęła go - jako symbol więzi rodzinnych - przekazać młodej parze w prezencie ślubnym. Kufer był ze skóry krokodyla. Renowacja, podklejanie, uzupełnianie boków, malowanie, wymiana okuć, czyszczenie blaszek, ozdób, zamknięć, zawiasów, polerowanie całości oraz odświeżenie skóry z zewnątrz… Całość prac trwała 30 dni. Ale później jakże wielkie było zdziwienie i radość starszej pani, gdy zobaczyła stary kufer jak nowy. - A nowy zapewne tak dobrze nie wyglądał, jak po renowacji – śmieje się p. Ryszard.
W trakcie dłuższej rozmowy z p. Ryszardem poznałem bardzo ciekawe fachowe słownictwo, aktualne w gwarze kaletniczej: przeróżne antopki, tiktaki, zatrzaski, amborki, knopiki, kuple i inne. Normalnemu człowiekowi to nic nie mówi, ale dla fachowcowi… wszystko. Pracy mają bardzo dużo. Prac szewskich nie wykonują - dają zarobić szewcowi. A zarówno szewców jak i kaletników nie jest zbyt wielu. Prawdopodobnie są jedynym punktem kaletniczym w Nowej Hucie. Problemem pozostaje fakt, że nie mają zastępców ani następców. Nikt z dzieci p. Ryszarda, ani żaden młody człowiek, nie zapyta o pracę ani o naukę zawodu. Prawdopodobnie nie ma (nawet jest to pewne) klasy złożonej z kilku osób, do nauki zawodu. Na zakończenie wypada życzyć sobie, aby nasi kaletnicy z „Zielonego” żyli jak najdłużej i mieli ochotę do pracy oraz aby nasze paski, zamki, teczki i walizki nie psuły się zbyt często.
Tekst i foto: Andrzej Kalinowski



Pan Ryszard przy maszynie do ścinania brzegowego skóry