[2006.03.23] Wybory w maju?
Dodane przez Administrator dnia 23/03/2006 21:05:06
Od dwóch miesięcy temat przyspieszonych wyborów parlamentarnych nie znika z dyskusji, prowadzonych przez polityków, a tym samym jest wciąż obecny w mediach i w analizach politycznych komentatorów. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do dyscyplinowania przez PiS jego sejmowych sojuszników, czyli LPR i Samoobrony, straszonych wyborami, które dla obu tych partii zapowiadają się katastrofalnie. Podobno Prezydent RP był bliski decyzji o rozwiązaniu Parlamentu, jednak w ostatniej chwili Giertych i Lepper obiecali lojalne wypełnianie sojuszniczych zobowiązań. Obiecali, ale gdy tylko krytyczny termin minął, znów – szczególnie ten pierwszy – nie mogli się powstrzymać przed atakami na rząd i przed krytyką przedstawianych przez PiS projektów ustaw. Dla Giertycha przelicytowanie PiS-u w politycznym radykalizmie wydaje się być ostatnią szansą ratunku przed ostatecznym unicestwieniem jego partii.
W minioną sobotę liderzy PiS-u uznali, że dłużej nie ma już sensu mozolne sklejanie sejmowej większości. Jarosław Kaczyński zapowiedział złożenie wniosku o samorozwiązanie Sejmu i tym samym rozpisanie wiosennych wyborów jeszcze przed wizytą Ojca Świętego w Polsce. Ponieważ do przegłosowania takiej decyzji konieczna jest większość dwóch trzecich głosów, jest oczywiste, że PiS sam do przyspieszonych wyborów doprowadzić nie jest w stanie.
Jest też oczywiste, że rozwiązania Parlamentu nie poprą partie, które na udział w kolejnej kadencji nie mają już szans, czyli LPR i PSL; wiadomo również, że Samoobrona, która może liczyć na znacznie słabszy wynik i znacznie mniejszą liczbę posłów niż obecnie, nie zagłosuje za skróceniem kadencji.
O przyszłości Sejmu zadecydują więc partie opozycyjne, czyli Platforma Obywatelska i SLD. Jeżeli opozycyjna partia twierdzi, że rząd jest zły, a rządowe ugrupowanie uparło się, aby Polskę doprowadzić do upadku, to naturalną koleją rzeczy jest poparcie przez tę partię wniosku o rozpisanie nowych wyborów. Skoro jest tak źle, to jedynie wyborcy mają możliwość zmiany układu sił, oczywiście pod warunkiem, że podzielają opinie opozycyjnych partii. Platforma osiągnęła w ostatnich sondażach wynik trochę lepszy od PiS-u, może więc liczyć na wyborczy sukces. A jednak okazuje się, że PO wcale nie chce stać się partią rządową i wziąć na siebie odpowiedzialność za reformowanie państwa.
Dlaczego? Ano dlatego, że każde rozwiązanie będzie dla Platformy niekorzystne. Jeżeli wybory nieznacznie wygra, to będzie zmuszona przystąpić do koalicji z PiS-em, który wówczas – chociaż przegrany – będzie dyktował warunki. Koalicja PO z SLD, chociaż niektórzy o tym marzą, jest niemożliwa przynajmniej dla części jej działaczy, którzy zapewne wówczas opuściliby partię. Koalicja PO z Samoobroną jest trudna do przeprowadzenia, skoro Platforma atakowała PiS właśnie za to, że z poparcia Samoobrony usiłował korzystać. Tak czy inaczej konieczny będzie wariant współpracy z PiS-em, czyli pogodzenie się z reformami wprowadzanymi przez tę partię.
Bardziej realny wydaje się jednak inny wariant: wbrew sondażom – które przecież myliły się też przed ostatnimi wyborami – PiS odniesie zwycięstwo, a PO straci część swojej parlamentarnej reprezentacji. Dla wielu działaczy byłoby to prawdziwą katastrofą. Wszystko wskazuje więc na to, że powtórzy się sytuacja z poprzedniej kadencji: w polskim życiu politycznym ton nadawać będą posłowie „dietetyczni” (czyli kurczowo przywiązani do swoich poselskich diet) z LPR, PSL, Samoobrony i PO, stawiający własne dochody ponad interes państwa.
Ryszard Terlecki