[2011.03.17] Smutny koniec legendy
Dodane przez Administrator dnia 17/03/2011 21:52:03
Od kilku tygodni, w Krakowie i nie tylko, toczy się gorąca dyskusja wokół książki Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Już sama postać autora zasługuje na zainteresowanie: Graczyk, niegdyś członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”, a później „Gazety Wyborczej”, kilka lat temu zmienił zdanie na temat lustracji i rozszedł się z tymi środowiskami. Jeszcze zanim to nastąpiło zabrał się do pisania wydanej ostatnio książki. Teraz – po jej ukazaniu się – został uznany za zdrajcę i wroga.
„Tygodnik Powszechny” ukazywał się w Krakowie od 1945 roku jako pismo związane z krakowskim Kościołem. Po ośmiu latach komuniści pismo zlikwidowali, a wydawanie tygodnika o tej samej nazwie powierzyli katolickim kolaborantom. W 1956 roku tygodnik wznowiono i odtąd ukazuje się nieprzerwanie do dziś. W połowie lat 70-tych „Tygodnik Powszechny” zaczął stawać się pismem otwarcie opozycyjnym i jako taki dotrwał do końca komunistycznej dyktatury, czyli do 1989 roku. Był wtedy bezlitośnie traktowany przez cenzurę, a równocześnie ograniczano jego nakład i sprzedaż. Starsi mieszkańcy Krakowa jeszcze pamiętają, ile trzeba było wysiłku i znajomości wśród kioskarzy, żeby zdobyć upragniony egzemplarz tygodnika.
Po 1989 roku wydawało się, że skoro zlikwidowano cenzurę i ograniczenia sprzedaży, „Tygodnik Powszechny” stanie się jedną z czołowych polskich gazet. Ale właśnie wtedy popadł w finansowe tarapaty i szybko zaczął tracić czytelników. Stało się tak za sprawą politycznego zaangażowania redakcji w budowanie partii „grubej kreski”, czyli Unii Demokratycznej. Duchowieństwo zrezygnowało z prenumerat, rozczarowani przeciwnicy komunizmu przestali tygodnik kupować, a pismo stało się tak jednostronne i nudne, jak jego partia . Mówiono wtedy, że „Tygodnik Powszechny” jest tygodniowym wydaniem „Gazety Wyborczej”. Mimo prób zmiany tej sytuacji, Tygodnik już nigdy ani nie odzyskał czytelników, ani nie uwolnił od protekcji dawnego PRL-owskiego saloniku. Dziś zapewne sprzedaje mniej egzemplarzy niż „Głos. Tygodnik Nowohucki”.
Roman Graczyk napisał o wieloletniej „opiece” bezpieki nad „Tygodnikiem Powszechnym”, a także o wysiłkach redakcji, żeby w latach PRL przetrwać jako jedyne dystansujące się od komunistów legalne czasopismo. Ale napisał także o tych redaktorach, których bezpieka złamała i zmusiła lub namówiła do współpracy. To są fakty bolesne dla ludzi z Tygodnika, tym bardziej, że wielu z nich przez ostatnie lata gorliwie zwalczało dociekanie prawdy na temat czasów komuny, a także – często histerycznie – sprzeciwiało się lustracji. Teraz wyszło na jaw, że niektórzy z nich domagali się zakłamywania historii także we własnym interesie.
Książkę Graczyka miało opublikować wydawnictwo „Znak”, długo związane z „Tygodnikiem Powszechnym”. Ale rozmyśliło się, kiedy jej autor ujawnił, że jednym z informatorów bezpieki był wieloletni redaktor miesięcznika „Znak”. Wydawnictwo, które nie chciało przysłużyć się poszukiwaniu prawdy, wolało wydać antypolską i oszczerczą tandetę o antysemityzmie, napisaną przez emigranta Grossa. Ten fakt oznacza moralną śmierć wydawnictwa, które niegdyś drukowało książki polskiego Papieża. To równocześnie smutny koniec legendy środowiska, które uważało się za powołane do moralnych i politycznych pouczeń.
Ryszard Terlecki