[2010.10.02] MONIKA STANKIEWICZ-KOPEĆ
Dodane przez Administrator dnia 02/10/2010 09:37:24
Nowohucianka z wyboru

„- Element przybyły” – w taki przekorny sposób jeszcze kilka lat temu mawiała o sobie dr Monika Stankiewicz-Kopeć.
- Nie jestem Nowohucianką - jeśli chodzi o Nową Hutę jako miejsce mojego urodzenia, czy wychowania. Urodziłam się w roku 1975 w niedalekich Proszowicach. Jednak na tym jednym fakcie (chociaż dla mnie fundamentalnym) kończą się moje bliższe związki z tym miasteczkiem. Wychowałam się bowiem gdzie indziej - na terenie małej gminy Opatowiec „kędy Dunajec wpada do Wisły” (dziś województwo świętokrzyskie, około 60 km na północ od Nowej Huty). Tam chodziłam do szkoły podstawowej, zaś po jej ukończeniu uczyłam się w liceum ogólnokształcącym w Kazimierzy Wielkiej. Tej szkole wiele zawdzięczam pod każdym względem; tam działałam w samorządzie szkolnym, klubie teatralnym, gazecie szkolnej… Później były studia magisterskie – polonistyka na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Na początku studiów, jakby na przekór romantycznej przestrodze: „Gdy na dziewczynę zawołają żono/ Już ją żywcem pogrzebiono”, wyszłam za mąż i urodziłam córkę Karolinę (obecnie uczennicę III klasy Gimnazjum nr 46 im. Trzech Wieszczów) - co zresztą, wbrew romantyczno-katastroficznym prognozom, wcale „nie pogrzebało mnie żywcem” – opowiada pani Monika.
Dowodem tego są ukończone przez nią w roku 2006 studia doktoranckie na UJ, a potem praca: m.in. jako wykładowcy literatury i kultury polskiej na kierunku kulturoznawstwo
w założonej przez ojców jezuitów Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie (ul. Kopernika 26), następnie objęcie funkcji Prodziekana ds. Studenckich na Wydziale Filozoficznym tejże uczelni. Pani Monika jest zresztą pierwszą kobietą we władzach tego Wydziału.
Zapytana o hobby i czas na nie, mówi, że jest w tej szczęśliwej sytuacji, iż może
w tym względzie realizować się do woli, z tego prostego powodu, że jej hobby łączy się z jej pracą zawodową. –Wiem, wiem, sceptycy tego rodzaju połączeń przestrzegają, iż mariaż pracy zawodowej i zainteresowań może okazać się dość niebezpiecznym związkiem, zakończonym hucznym rozstaniem… – żartuje nasza rozmówczyni. - W moim przypadku, związek pracy i hobby, jak dotąd, nadal przeżywa swój miesiąc miodowy i nie wykazuje żadnych niepokojących objawów w tym względzie. Po prostu, praca naukowa, dydaktyczna, liczne lektury (jestem miłośniczką tradycji i historii Polski), działalność organizacyjna oraz kontakty ze studentami - możliwość służenia im pomocą i radą - daje mi niebywałą satysfakcję i poczucie spełnienia. Jakkolwiek banalnie czy górnolotnie to by zabrzmiało – opowiada.
Poza zwyczajnymi zajęciami akademickimi Monika Stankiewicz-Kopeć prowadzi też wykłady z literatury dla słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku - zorganizowanego przez ojców jezuitów. Jest również sekretarzem redakcji wychodzącego w WSF-P „Ignatianum” kulturoznawczego pisma naukowego „Perspektywy Kultury” oraz autorem książek i publikacji o profilu naukowym i popularnonaukowym.
- Jak wspomniałam, nie jestem Nowohucianką z urodzenia, ale za to jestem nią z wyboru. Mój mąż wychował się tutaj, na samej „starówce” Nowej Huty , a ja po prostu przyszłam tutaj za nim. Przyznaję jednak, że moje zauroczenie Nową Hutą, nie było uczuciem od pierwszego wejrzenia. Była to raczej trudna miłość… Nie od razu poznałam się na Nowej Hucie, nie od razu chciałam tutaj zostać… Jednak minął rok, potem drugi i kolejne, a ja coraz mniej miałam ochotę na ucieczkę stąd… Z czasem zaczęłam bowiem zauważać nie tylko szare nowohuckie bloki, zaniedbane skwerki i pełne dziur chodniki, ale też poczułam specyfikę tego miejsca, jego odmienność, a także wyjątkowość tutejszych mieszkańców… i w efekcie, nawet nie wiem kiedy zaczęłam myśleć o Nowej Hucie w kategoriach domu… Pod wpływem mojego męża Rafała, który jako prawnik przez kilka lat zawodowo zajmował się terenami Nowej Huty i dysponował rozmaitymi ciekawymi materiałami na jej temat, zaczęłam „odkrywać” Hutę dla siebie... Uczyłam się jej historii i poznawałam jej teraźniejszość; śledziłam momenty jej świetności i czasy zapomnienia; chwile heroiczne i okresy prozaiczne; dni świąteczne i codzienne… Po bliższym przyjrzeniu się mojej nowej „przyjaciółce”, poczułam żal i rozczarowanie - zresztą chyba jak wielu mieszkańców Nowej Huty - że mimo tak wspaniałych kart jakie zapisała Huta w historii Solidarności, po tzw. przełomie
w 1989 r., to właśnie ona została w swoisty sposób „ukarana”… Rozczarowanie, że tak szybko zapomniano o niej…, żal, że odsunięto ją na boczny tor, że tak chętnie w mediach eksponowano przede wszystkim jej negatywny mit, zazwyczaj pomijając jej pozytywne aspekty – żal, rozczarowanie oraz potrzebę działania…. W taki sposób nie myśli się o miejscach obojętnych… Takie emocje mogą dotyczyć tylko tego co w jakimś sensie bliskie…..
Tak oto stara Nowa Huta - na przysłowiowy „pierwszy rzut oka” szara i mało atrakcyjna - zdołała w kila lat zawojować, podbić i oswoić element przybyły – podsumowuje pani Monika.
(f)