[2010.09.02] CZAS NA BOLENIE
Dodane przez Administrator dnia 02/09/2010 20:58:36
Po weekendzie spotyka się dwóch wędkarzy. – Złowiłeś coś? – pyta jeden. – Niestety, tylko bolenie. W kolanach. – odpowiada drugi. Żart żartem, ale nie o bolenie (czyli ból) w kolanach mi chodzi, ale o wyjątkowo atrakcyjną dla wędkarza rybę, jaką jest boleń, drapieżnik z rodziny karpiowatych. Hol większej sztuki potrafi dostarczyć nie lada emocji. Ta chytra, a zarazem płochliwa ryba wymaga od wędkującego wyjątkowej czujności i umiejętnego zachowania się nad wodą.
Wrzesień i początek października, to chyba najlepsza pora na bolenia, którego spotkać można w Wiśle w okolicach Kujaw i Niepołomic. Ja swojego niezapomnianego bolenia upolowałem w zeszłym roku w okolicach Uścia Solnego, tam gdzie do Wisły wpada Raba. Wisła w tamtych okolicach jest dość atrakcyjną wodą. Sporo jest w niej wychodzących daleko w wodę główek, bystrzyn i spowolnień nurtu. I właśnie tam wybrałem się w połowie września. Była ciepła sobota. Wiał południowo-zachodni wiatr. Stan wody był trochę wyższy niż zazwyczaj, z powodu padających na początku tygodnia kilkudniowych deszczy. Pogoda na ryby wymarzona.
Nad wodą zjawiłem się o dziesiątej przed południem. Panowała niczym niezmącona cisza. W pobliżu żadnego wędkarza. Byłem sam. Postanowiłem porzucać starą srebrną wahadłówką średniej wielkości w bystry nurt, który utworzył się poniżej główki. Pierwsze rzuty nie zapowiadały specjalnych emocji. Nie przerywałem jednak obrzucania okolicy, a najczęściej celowałem w bystry nurt. Po upływie godziny woda nagle ożyła. Co kilkanaście sekund, to tu, to tam woda tryskała, a nad nią pojawiały się niewielkie srebrne uklejki, które przerażone uciekały w popłochu przed jakimś drapieżnikiem. No, no, „biją” duże sztuki! - pomyślałem i zacząłem posyłać blaszkę w kierunku przypuszczalnego rejonu żerowania drapieżnika. Jednak kolejne rzuty nie przyniosły rezultatu. Rzuciłem jednak po raz kolejny, trochę już zniechęcony. Gdy ściągałem blachę moja wahadłówka jakby zaczepiła o podwodny kamień. Lekko szarpnąłem i wtedy kij ożył. Ryba rozpoczęła naprawdę ostrą walkę. Najpierw poszła prosto z nurtem, potem nagle zatrzymała się, skręciła w niewielki basen, który utworzył się pomiędzy dwiema sąsiednimi główkami. Gdy ponownie podjąłem próbę ściągnięcia ją w moim kierunku, ta nagle zrobiła w wodzie młynka wywołując niewielką kipiel i rzuciła się w kierunku głównego wiślanego nurtu. – Dobrze, że poszła w otwartą wodę, a nie w jakieś chaszcze – pomyślałem. Próbowałem ją zmęczyć trzymając przez cały czas naprężoną żyłkę. Walka trwała około piętnastu minut. Nagle wszystko ucichło. Ryba obróciła się na płetwę grzbietową, a ja rozpocząłem zdecydowany hol do brzegu. Po chwili podebrałem ją podbierakiem. Była ładnie zacięta. To był boleń. Mierzył pięćdziesiąt dwa centymetry. Cieszyłem się jak dziecko.
Jakub Kleń