[2010.08.19] Za Murzynami
Dodane przez Administrator dnia 19/08/2010 13:04:34
Przepraszam ludzi o czarnym kolorze skóry za ten tytuł. W żadnym wypadku nie jest to lekceważenie czarnoskórych, w języku potocznym nazywanych Murzynami. Przez długie lata w białej europejskiej czy amerykańskiej cywilizacji czarnoskórzy byli traktowani jako ludzie gorszej kategorii. W XIX i XX w. po zniesieniu najpierw niewolnictwa, a niedawno apartheidu nastąpiła prawna likwidacja uprzywilejowania białych w stosunku do czarnych. Jednak w krajach europejskich, a m.in. w Polsce rozwój cywilizacyjny i gospodarczy, mimo że byliśmy w PRL, był zdecydowanie lepszy niż w krajach kontynentu afrykańskiego. W najlepszym wypadku o tych postkolonialnych państwach mówiono „Trzeci Świat”. Natomiast zdarzyło się, że w niektórych kręgach, gdzie zacofanie było spore, mówiło się, że są za „Murzynami”. W zupełnie niespodziewany sposób, po przegranym meczu naszej reprezentacji w piłce nożnej, z Kamerunu z przedostatnią drużyną Mundialu 2010 aż 0:3 okazało się, że nasza „kopana” jest „za Murzynami”. Poziom polskiej piłki nożnej w ostatnim czasie sięgnął w Europie dna. Polskie czołowe kluby ekstraklasy przegrywają z Azerami, nie dają sobie rady z Maltańczykami. Ostatnia nadzieja polskiej piłki, drużyna U 23, mająca stanowić zaplecze pierwszej reprezentacji przegrała z amatorami Irlandii Północnej. W rankingu UEFA tamtejsza liga wyprzedza tylko Wyspy Owcze, Luksemburg, Andorę i San Marino. To oznacza, że polska piłka wchodzi do poziomu tych minipaństewek.
Niestety w ślad za piłką nożną idziemy także w tym kierunku w innych dziedzinach życia. Relacjonowany w mediach spór o krzyż przypomina właśnie plemiona w Afryce. Tylko patrzeć, jak zwolennicy i przeciwnicy krzyża znajdującego się na Krakowskim Przedmieściu rzucą się na siebie. Zacietrzewieni niektórzy obrońcy krzyża wyzywali księży od UB-ków i zdrajców i wezwali samego arcybiskupa, aby osobiście przyszedł po krzyż. Nawet w plemionach afrykańskich szamani mają większy autorytet. Podobnie jest w polityce. Dwie główne partie PO i PiS powoli wracają do języka nienawiści prosto z buszu. Po krótkim czasie złagodzenia sporów po katastrofie smoleńskiej znów czołowy polityk PiS tnie językiem jak maczetą. Wyrzuca z życia politycznego wszystkich, którzy kiedykolwiek „krzywo” spojrzeli na jego brata. Natomiast Platforma, licząc na zniechęcenie społeczeństwa do złowieszczej formacji krzykaczy, nie podejmuje reform, zadowalając się minimalistycznymi posunięciami. Przywódca PO, mając świadomość zbliżających się wyborów, mówi, że nie podejmie reform, które by bolały.
Wydawałoby się, że w tej sytuacji skorzysta ten trzeci, czyli przywódca lewicy. Niestety, nie chce on skorzystać ze sprzyjającej koniunktury i stworzyć silnego obozu centrolewicowego. Nie dość, że obraża czołowe postaci tego nurtu, to jeszcze próbuje odsunąć od władzy w kraju swojego kolegę ze Szczecina, proponując mu zesłanie do tego miasta. Ludzie lewicy nie są głupi i widzą, że ten polityk postępuje jak kacyk plemienny, który chce mieć dostęp do manioku, po naszemu „do koryta”. Nie zależy mu na stworzeniu silnej formacji, która przejęłaby władzę i uzdrowiła kraj. Zaspokaja go wizja małego kacyka, wzorem tego „zielonego”, który wchodzi pod kreską wyborczą. Chodzi tylko o objęcie synekur przez kacyka i jego serwilistyczny dwór, a nie odpowiedzialne rządzenie krajem.
SŁAWOMIR PIETRZYK