[2010.07.23] Po co nam „Solidarność”?
Dodane przez Administrator dnia 23/07/2010 13:28:04
Mija właśnie trzydziesta rocznica wielkiej fali strajków, które zmusiły komunistów do wyrażenia zgody na powstanie „Solidarności”. Po raz pierwszy totalitarny reżim musiał pogodzić się z powstaniem legalnej opozycji. Na czym ta opozycyjność polegała? „Solidarność” nawoływała do troski o człowieka, a nie – jak komuniści – do „walki klas” czyli bezlitosnego tępienia przeciwników; „Solidarność” odwoływała się do chrześcijaństwa, a komuniści do agresywnego ateizmu; „Solidarność” walczyła o suwerenność Polski, a komuniści uczynili z Polski sowiecką kolonię; „Solidarność” chciała demokracji, a rządy komuny opierały się na przemocy. „Solidarność” powstała dzięki wielkiej odwadze i stanowczości setek tysięcy robotników, którzy nie dali się zastraszyć, ani kupić. Działała legalnie przez 16 miesięcy, a później została podstępnie zniszczona przez zbrodniarzy, przebranych w polskie mundury. Odrodziła się po ośmiu latach, już w innych warunkach, chociaż wciąż z tymi samymi hasłami na sztandarach.
Minęło trzydzieści lat. Co zostało z polskiego Sierpnia, gdy nadzieje większości Polaków skupiały się wokół Stoczni Gdańskiej? Czy pamiętamy o rocznicy tamtego zwycięstwa? Gdzie są bohaterowie lipcowych i sierpniowych strajków z 1980 roku? Kto zamiast nich wystąpi w TVN, żeby opowiedzieć ckliwą historyjkę o własnych zasługach? Gdzie jest dzisiaj i co wygaduje Wałęsa?
Dla dzisiejszych władz Rzeczpospolitej rocznica powstania „Solidarności” jest bardzo niewygodna. Nawet z udziałem Wałęsy i Mazowieckiego, niegdyś śmiertelnych wrogów, dziś pojednanych w interesie zacierania śladów przeszłości. Rocznica Sierpnia’80 jest dla Tuska i Komorowskiego niewygodna z paru powodów. Po pierwsze, bo dzisiejsza „Solidarność” popierała kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta Polski. Po drugie, bo w Polsce liberalnej nie ma miejsca dla idei solidarności społecznej, czyli troski o ludzi biednych, niezaradnych, uczciwych. Po trzecie, bo „Solidarność” na bramach strajkujących zakładów mocowała krzyże, a później umieszczała je także na pomnikach swoich bohaterów – robotników Poznania z 1956 roku i robotników Wybrzeża z 1970 roku. A dzisiaj największym zmartwieniem prezydenta-elekta i jego partii Platformy Obywatelskiej jest – możliwie po cichu – usunąć krzyż sprzed pałacu prezydenckiego.
Ale rocznica powstania „Solidarności” jest także niewygodna, bo ci, którzy trzydzieści lat temu podjęli walkę o wolną Polskę, nie mają dzisiaj majątków ani kont w szwajcarskich bankach, nie jeżdżą na Florydę pograć w golfa, nie obsiadają dobrze płatnych posad i nie kombinują, jak z Polski zrobić własny, prywatny biznes. „Solidarność” walczyła o Polskę wolną i dumną, a nie płaszczącą się przed Rosją i gotową wyrzec się swojej historii.
Gdy „Solidarność” upomina się o pamięć Lecha Kaczyńskiego i Anny Walentynowicz oraz wszystkich, którzy zginęli pod Smoleńskiem, politycy Platformy usiłują wmówić Polakom, że domaganie się wyjaśnienia przyczyn tej bezprecedensowej katastrofy jest wzniecaniem niepotrzebnych kłótni i psuciem dobrego nastroju tych wszystkich, których Polska już dawno przestała interesować. Po co nam historia, skoro liczy się tylko przyszłość? Po co nam krzyż, skoro od wiary ważniejszy jest dostatek? I po co nam przypominanie zwycięstwa „Solidarności”, skoro zostało z niego tak niewiele?
Ryszard Terlecki