[2010.06.02] Komorowski i podzielona lewica
Dodane przez Administrator dnia 02/06/2010 15:27:50
Kampania przed wyborami prezydenckimi, tym razem wyjątkowo krótka, zbliża się do finału. Komorowski, kandydat Platformy, od początku dysponował sporą przewagą. Przede wszystkim dlatego, że kampanię – pod szyldem prawyborów – prowadził już od dawna. Jarosław Kaczyński, jego główny konkurent, lider Prawa i Sprawiedliwości, podjął się wyborczej rywalizacji dopiero po śmierci Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta Rzeczypospolitej w katastrofie smoleńskiej. Żałoba po śmierci brata dodatkowo opóźniła start tej kampanii, podczas gdy Komorowski, jako marszałek Sejmu pełniący równocześnie obowiązki prezydenta, walki o głosy wyborców nie przerwał ani na chwilę.
Komorowski, mimo wszystko, znalazł się w trudnej sytuacji. Jako kandydat chciał zabiegać o głosy „wszystkich Polaków”, ale równocześnie musiał wykorzystać okres, gdy cała władza znalazła się w ręku ekipy Tuska i jako wykonawca partyjnych poleceń musiał podejmować niepopularne decyzje. Najpierw podpisał wyrok na Instytut Pamięci Narodowej, czyli ustawę przygotowaną pod presją byłych agentów bezpieki, potem mianował wyszkolonych w Moskwie generałów, wreszcie musiał wskazać kandydata na szefa Narodowego Banku Polskiego, wybierając Belkę, reprezentanta resztek dawnej Unii Wolności. Platforma chce te resztki pozyskać nie tylko do drugiej tury wyborów prezydenckich, ale także do budowy przyszłej koalicji z częścią podzielonej lewicy. Bo Belka, który odciął się od SLD i przyłączył do tzw. Demokratów (dawnej Unii Wolności), daje nadzieję na pozyskanie byłych komunistów i zbudowanie koalicji bez szybko zanikającego PSL.
Belka, najśmieszniejszy z premierów III RP, protegowany Kwaśniewskiego, może też dodatkowo pogrążyć Napieralskiego, kandydata SLD na prezydenta. Gdyby Napieralski dostał kompromitująco mało głosów (np. 5 procent), to jego rywale będą mogli wrócić do pomysłu partii opartej na sojuszu dawnej PZPR ze środowiskiem „Gazety Wyborczej”, a taka partia byłaby wymarzonym koalicjantem dla Platformy.
Komorowski w sondażach powoli traci, więc rząd uparł się, aby nie ogłaszać stanu klęski żywiołowej, co poprawiłoby sytuację powodzian, ale oddaliło termin wyborów o trzy miesiące. Za trzy miesiące rozgoryczenie nieudolnością Tuska i jego ministrów, szczególnie na terenach najbardziej dotkniętych kataklizmem, mogłoby poważnie osłabić i tak słabego kandydata Platformy.
Do marnego wyniku Komorowskiego przyczyni się też kompromitacja polskiego rządu w sprawie badania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Rząd Tuska zachowuje się tak, jak niegdysiejsze władze PRL i za wszelką cenę stara się przypodobać Moskwie. Różnica polega jedynie na tym, że kiedyś wzywano na Kreml podwładnych z Warszawy i wydawano im instrukcje, a dzisiaj rosyjscy dygnitarze pokładają się ze śmiechu nad naiwnością i głupotą obecnych polskich władz.
W tegorocznych wyborach pozostali kandydaci stanowią jedynie zabawne tło do rozstrzygającej batalii. Mogą liczyć na około 1 procenta poparcia, a ich zadaniem jest odebrać parę tysięcy głosów głównym kandydatom. Olechowski marzy o tym, żeby coś zabrać Komorowskiemu, a Marek Jurek, żeby osłabić PiS. Po co to robią? Nie wiadomo. W najdziwniejszej roli jest Pawlak, który odbierać głosów nie chce, ale kandydować musi, żeby przypomnieć telewidzom i czytelnikom gazet, że PSL wciąż jeszcze istnieje.
Ryszard Terlecki