[2005.12.08] Zamach na TVP
Dodane przez Administrator dnia 08/12/2005 21:43:18
Czy prawica szykuje zamach na niezależność publicznych mediów? Czy likwidacja rozdętej struktury Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oznacza ruch w kierunku ograniczania wolności słowa? Czy PRL-owscy weterani, urzędujący dziś w gmachach na ulicy Woronicza w Warszawie, to niezawodni fachowcy, bez których telewizja nieuchronnie cofnie się do poziomu fotoplastikonu? Czy telewizyjny skansen, który szczególnie upodobał sobie telewizyjną „trójkę”, musi obrzydzać nam życie swoimi produkcjami, przypominającymi „złote” lata Jaruzelskiego i Kiszczaka?
W minionym piętnastoleciu wielokrotnie obiecywano uwolnienie nas, telewidzów, od koszmaru, jaki wieje z ekranów publicznej telewizji. To, że stronnicze są w większości prywatne stacje, które w czasie kampanii wyborczej dzielnie wspierały Platformę Obywatelską i Donalda Tuska, a teraz usiłują nam wmówić, że rządy Prawa i Sprawiedliwości muszą doprowadzić do gospodarczej i politycznej katastrofy – jest to wolny wybór ich właścicieli. Jeżeli uważają, że zwolennicy PO stanowią większość wśród odbiorców ich programów, to mogą spać spokojnie, bo „oglądalność” utrzyma się na dotychczasowym poziomie. Jeżeli jednak pomylą się w rachubach, to przyjdzie im ograniczać wydatki, zmniejszać zatrudnienie, emitować powtórki i stopniowo przygotowywać się do zmiany zawodu.
Programy telewizji prywatnych to problem ich właścicieli. Telewizja publiczna, to problem nas wszystkich, którzy płacimy podatki. Z tych podatków, z abonamentów (to też rodzaj podatku) oraz z reklam, utrzymywane są kanały telewizji publicznej: pierwszy, drugi, trzeci oraz TV Polonia i TV Kultura. Od wielu lat tym potężnym przedsięwzięciem zarządza koalicja reprezentantów trzech partii: SLD, Unii Wolności (której chyba już nie ma) oraz PSL. Dlaczego akurat tych? Ponieważ właśnie ich przedstawiciele swego czasu byli w stanie zgodnie współpracować, dzieląc się wpływami i dochodami. Gdy tylko ktoś ośmieli się krytykować telewizyjne wesołe miasteczko, natychmiast podnosi się chór oburzonych obrońców „niezależności mediów”, a także rozmaitych „autorytetów”, ostrzegających przed „upartyjnieniem” telewizji. Władza SLD-UW-PSL nad telewizją bynajmniej nie jest władzą partyjną, natomiast gdyby na ten brylant dziennikarskiej niezależności ośmielili się podnieść rękę politycy PiS, oznaczałoby to rządy „komisarzy”, tworzenie „propagandowej tuby”, zastosowanie „bolszewickich metod”.
Czy po latach wmawiania nam, że wszystko jest w porządku, a programy są słabe, ponieważ podatnicy za mało płacą, uda się wreszcie nieco przewietrzyć gabinety telewizyjnych decydentów? Sztuka przystosowywania się do trudnych warunków jest doskonale znana fachowcom od politycznego kamuflażu, więc chociaż przez lata realizowali w praktyce sojusz SLD-UW, w ostatnich miesiącach udawali sympatyków PO, a dziś – kto wie – przynajmniej niektórzy przeistoczą się w gorliwych zwolenników PiS. Będą jednak czekać na pierwszą porażkę nowego rządu, na pierwszą jaskółkę odzyskiwania wpływów postkomunistów, na pierwszą zapowiedź powrotu Millera, Oleksego czy Janika. Wówczas znowu przyjdzie nam oglądać uśmiechnięte twarze mężów stanu, dysponujących promilami społecznego poparcia, ale za to zagospodarowujących długie kwadranse antenowego czasu. Znowu okaże się, że na telewizyjnych korytarzach można spotkać niegdysiejszych towarzyszy, wracających z herbatki u tego czy owego naczelnego redaktora. A nam przyjdzie wyłączać telewizory w geście bezsilnego obrzydzenia.
Ryszard Terlecki