[2005.11.25] Jesienny Dunajec (3)
Dodane przez Administrator dnia 25/11/2005 15:26:50
Po godzinie wrócił Mirek. Zdążył przewędrować prawie kilometr w górę rzeki, obrzucając po drodze co ciekawsze miejsca. – Nic – oznajmił zrezygnowany. – Ani jednego uderzenia. Urwałem na zaczepie tylko woblera. Próbowałem też małą obrotówką, ale również bez rezultatu.
Nasze kije, także jak zaklęte, majestatycznie sterczały nad wodą. Dzwonki milczały jak zaklęte. Tylko elektryczny sygnalizator Andrzeja co jakiś czas popiskiwał cichutko. Ale to nie było branie, tylko nurt płynącej rzeki poruszał delikatnie żyłkę. – Jak rok grzybny, to nie rybny – skonstatował filozoficznie Mirek. – A w tym roku grzybów było tutaj w bród - opowiadał. - W sierpniu przyjechał mój wakacyjny sąsiad ze Śląska, ma letniskowy domek obok mojego, specjalista od łowienia na przepływankę. Widywałem go w akcji wielokrotnie. A w tym roku, w ciągu dwóch tygodni, gdy był nad Dunajcem, złowił tylko jednego klenia. Aż sam się nie mógł nadziwić, co stało się z rybą.
Wokół nas powoli robiło się ciemno. Za to ognisko rozpaliło się na dobre. W promieniu parę metrów od ognia było ciepło, chociaż temperatura po zachodzie słońca zaczęła gwałtowanie spadać. Patent z kamieniami ułożonymi wokół ogniska okazał się doskonały. Na tych kamiennych, rozgrzanych patelniach dochodziły do odpowiedniej temperatury zawinięte w folię kawałki karkówki, a w ogniu piekły się - również zawinięte w folię - ziemniaki. Późny wieczorny obiad zapowiadał się doskonale. Tylko ryb jakoś nie było.
- Jak rok grzybny, to nie rybny – powtórzył jak mantrę Mirek, pałaszując swoją porcję karkówki. Było już całkiem ciemno. Nie było widać kijów. Teraz mogliśmy jedynie reagować ma dźwięk podczepionych do szczytówek dzwonków. A nad wodą cisza. Było po ósmej wieczorem. Dokładaliśmy kolejne kawałki drewna do ogniska i zaczęliśmy już ustalać, o której wracamy, gdy na jednym z kijów zadzwoniło. Wszyscy trzej zerwaliśmy się na równe nogi. Zadzwoniło po lewej stronie, tam gdzie był kij Mirka. Podeszliśmy we trzech, nadsłuchując w napięciu. Zadzwoni jeszcze raz, czy nie zadzwoni? Po minucie, może dwóch zadzwoniło. Mirek zdecydował się zaciąć. Miał farta. Tego dnia, jako jedyny, wyciągnął z Dunajca rybę. Był to trzydziestoparocentymetrowy miętus, który wziął na dendrobenę.
Jakub Kleń