[2009.07.10] Bieda dla biednych
Dodane przez Administrator dnia 10/07/2009 14:06:48
W najbliższych dniach dowiemy się nareszcie, co czeka nasze finanse w drugiej połowie roku. Rząd znowelizuje budżet, z czym zwlekał długo, obawiając się ujawnienia prawdziwego stanu polskiej gospodarki przed wyborami do euro parlamentu. Wybory minęły i teraz nie ma już innego wyjścia, jak tylko odkryć karty, chowane pod stołem przez ministra Rostowskiego.
Wiadomo już na pewno, że za niedbalstwo i cynizm rządu przede wszystkim zapłacą najbiedniejsi. Obcięty zostanie fundusz alimentacyjny, który w sytuacji gwałtownego wzrostu bezrobocia, powinien być powiększany, a nie redukowany. Obcięty zostanie tzw. fundusz solidarności, czyli pieniądze przeznaczone na pomoc najuboższym. Czy rząd, a ściślej Platforma Obywatelska, ma jakiś pożytek z najuboższych? Nie ma żadnego, bo biedni i tak pozostaną niezadowoleni i zagłosują na PiS. Lepiej więc chronić przed kryzysem bogatych, bo oni nie tylko zagłosują na Platformę, ale jeszcze wydadzą trochę pieniędzy na kampanię Tuska.
Komu najwięcej zabrać? A no nauczycielom – bo dzieci bogatych uczą się w drogich, prywatnych szkołach, a biednym wykształcenie i tak do niczego nie jest potrzebne. A no emerytom – bo oni dobrze pamiętają kto rozkradał narodowy majątek dwadzieścia lat temu. Zlikwidować wojsko – bo przed kim miałoby nas bronić, rozwiązać duże zakłady pracy – bo robotnicy mogliby upomnieć się o swoje, sprywatyzować szpitale – bo po co leczyć biedotę. Biednym zabiorą najwięcej. Podwyższą wszystkie możliwe podatki, obetną pensje i emerytury (a przynajmniej ich nie podniosą, co przecież oznacza realny spadek), a to co zostanie, podzielą pomiędzy swoich.
Jak podały gazety, prezes Stalproduktu zarobił w zeszłym roku 7,7 milionów złotych. Czyli trochę ponad 600 tysięcy miesięcznie. A prezes BRE Banku – 6,9 miliona. I tak dalej. Setkom prezesów wynagrodzenia wzrosną, nie zmaleją, bo kryzys jest dla ubogich, nie dla bogatych. Oczywiście, będą nam tłumaczyć, że w Niemczech albo w USA prezesi zarabiają jeszcze lepiej. Tylko ile tam zarabiają zwyczajni ludzie: hutnicy, nauczycielki, kierowcy?
Rząd się nie przejmuje, a liberałowie wyżywią się naszym kosztem. O wyborczych obietnicach nikt już dzisiaj nie pamięta. Nawet autostrad nie potrafili zbudować, chociaż to niezły biznes i na nim też można było dobrze zarobić. Ale po co się wysilać? Za dwa lata, przed samymi wyborami, ukończy się chociaż jeden odcinek ważnej drogi, odbędzie się telewizyjna uroczystość, a w wyborczej reklamie powtarzać się będzie do znudzenia, że jednym z niepodważalnych sukcesów Platformy jest 37 kilometrów autostrady z X do Y (którą wprawdzie jeszcze jeździć nie można, bo wymaga remontu, ale za to można już płacić za przejazd, bo punkty pobierania opłat przy wjeździe i wyjeździe – a jakże – działają).
Lato szybko minie i czeka nas trudna jesień. Zmiany w budżecie przejdą prawie niezauważalne, bo dziennikarze zajmować się będą awanturą w publicznej telewizji (pewnie jej termin został odpowiednio zaplanowany). We wrześniu ockniemy się z pustym portfelem w kieszeni i z przekonaniem, że następnym razem już nie damy się tak bezczelnie wykiwać.
Ryszard Terlecki